poniedziałek, 18 października 2010

J.K. Rowling w programie "The Oprah Winfrey Show"

J.K. Rowling wystąpiła w programie "The Oprah Winfrey Show", który został wyemitowany w amerykańskiej telewizji w piątek, 1 października.

W programie poruszane były między innymi takie tematy jak:

J.K. Rowling: gdyby moja matka nie umarła, nie byłoby Harry'ego Pottera
Autorka bestsellerowego cyklu wpadła w depresję po śmierci swojej matki, która zmarła w 1990 roku na stwardnienie rozsiane. Zrozpaczona pisarka przelała swój smutek na papier w książce "Harry Potter i Kamień Filozoficzny", którą zaczęła pisać jeszcze przed śmiercią matki i fakt, że najbliższa osoba nigdy nie dowiedziała się o jej późniejszym sukcesie, do dziś napawa ją żalem. Mimo to J.K. Rowling przyznaje, że właśnie rodzinna tragedia była dla niej inspiracją podczas pisania.

- Żałuję, że moja matka nigdy nie zobaczyła, jaki sukces odniosły moje książki, ale wiem, że byłaby nimi zachwycona. To dziwne, ale jestem przekonana, że te książki nie byłyby takie, gdyby ona nie umarła. Jej śmierć jest obecna na co drugiej stronie wszystkich książek. Co najmniej połowa przygód Harry'ego dotyczy śmierci. Jestem przekonana, że gdyby moja matka nie umarła, nie byłoby Harry'ego Pottera. Te książki powstały, ponieważ bardzo ją kochałam, a ona umarła - powiedziała autorka.

Będzie kontynuacja przygód Harrego Pottera?
J.K. Rowling ujawniła, że nie wyklucza całkowicie napisania kolejnego tomu o przygodach młodego czarodzieja Harry'ego Pottera.
- Nie mówię, że tego nie zrobię. Uwielbiam pisać te książki - oświadczyła 45-letnia pisarka w wywiadzie nagranym w hotelu w Edynburgu. Rowling dodała, że bohaterowie książek o Harrym Potterze nadal "tkwią jej w głowie" i "z pewnością" mogłaby napisać jeszcze kilka nowych książek o ich perypetiach.

Do tej pory na świecie sprzedano ponad 400 milionów egzemplarzy książek o przygodach czarodzieja, które przyniosły ich autorce wielką popularność. Rowling powiedziała, że sława wiązała się z wielką presją i zdarzało się, że "czuła się jak jeden z beatlesów" - z tą różnicą, że członkowie słynnego zespołu mieli w sobie oparcie, a ona "nie miała się do kogo zwrócić". Pisarka miała również opowiedzieć jak radzi sobie z ogromną, wciąż niemalejącą sławą.












piątek, 27 sierpnia 2010

Daniel Radcliffe: Do kina wchodzę tylko po ciemku

Z Danielem Radcliffe’em rozmawia Roman Rogowiecki

Czy może pan wskazać z jednej strony najbardziej zabawne momenty, a z drugiej – najgorsze chwile w pracy nad filmami z serii o Harrym Potterze?
Daniel Radcliffe: Bardzo trudno byłoby mi wybrać najlepsze momenty z dziesięciu lat kręcenia przygód Harry’ego Pottera, bo to byłyby też najlepsze momenty z mojego życia. Naprawdę dobrych chwil było bardzo dużo. Nie sposób wybrać jednej. Nawet kiedy nie kręcimy zabawnej sceny, to nie oznacza, że nie jestem zadowolony i szczęśliwy. Jeśli chodzi o najmniej przyjemne momenty, to zdecydowanie najgorszą rzeczą, jaka spotkała mnie podczas kręcenia Harry’ego Pottera, jest gra w Qudditch – trzema rodzajami piłek. Wspomnienie o niej wywołuje u mnie sporo bólu, choć wiem, że Tom Felton uwielbiał kręcenie tych scen. Dla mnie to koszmarny czas.

Ma pan ulubioną część przygód Herry’ego Pottera?
Mój ulubiony odcinek to trzecia część „Harry Potter i więzień Azkabanu” – dzięki pracy z Garym Oldmanem, którego bardzo podziwiam i cenię jako aktora. Gra wszystko z wielką łatwością, a przy tym jest zawsze skoncentrowany na roli. Inspiruje mnie to, jak zachowuje się na planie. Dlatego granie z nim było dla mnie dotychczas największym przeżyciem i najciekawszym doświadczeniem.

A jak by pan opisał pierwsze filmy z serii?
Pierwszy ma formę genesis przygód głównego bohatera. W tym filmie pokazane są wszystkie postacie i jest wyjaśnione ich pochodzenie. W drugim filmie Harry zagłębia się bardziej w ciemnym świecie czarów.

Co pan powie o własnych doświadczeniach z tych wczesnych filmów?
Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, były i są niesamowite. Mogę powiedzieć, że moje życiowe przejścia przez dziesięć lat kręcenia sagi na pewno były bardziej miłe niż przeżycia Herry’ego Pottera. Na planie spotkałem wielu ludzi, którzy na zawsze pozostaną moimi przyjaciółmi. Ponadto granie w tych filmach otworzyło przede mną wiele drzwi w przemyśle filmowym i dało możliwość robienia innych rzeczy.

Czy pamięta pan jeszcze operatora Sławomira Idziaka, który pracował z panem przy filmie „Harry Potter i Zakon Feniksa”?
Oczywiście, że go pamiętam. Wykonał niezwykłą robotę, cudownie oświetlając piąty film. Nie rozmawiałem z nim zbyt często, bo mój polski jest do kitu, ale na szczęście jego angielski brzmi znacznie lepiej. Była mała bariera językowa, ale pamiętam Sławomira Idziaka jako uroczego człowieka.

Czy miał pan kiedyś wątpliwości czy kontynuować granie Pottera?
Był taki moment po trzeciej części, że zastanawiałem się, czy uda mi się nadal grać Harry’ego. Kłopot rozwiązał się sam, bo przecież nie ma specjalnie dużo ról dla 15-latków. Byłoby to zresztą bardzo głupie – odejść z filmu, który daje mi tyle szans. Swoją drogą tak się dziwnie składało, że dotychczas grałem rolę ludzi w moim wieku, tak było w przypadku filmu „December Boys” czy „My Boy Jack”.

Jak bardzo lubi pan ryzykować jako aktor? Granie w sztuce „Equus” wzbudziło wiele kontrowersji i było bardzo śmiałym krokiem w pana karierze...
Trzeba podejmować ryzyko. To dla mnie bardzo ważne. Moim zdaniem wspólnym mianownikiem dla wszystkich najlepszych aktorów na świecie jest chęć podjęcia się zagrania roli, co do której nie mają pewności, że im się to uda. Mimo to próbują. Nawet jeśli rzecz będzie klapą, mogą powiedzieć, że spróbowali. Uważam, że o wiele lepiej jest próbować – nawet za cenę porażki – niż nie podjąć wyzwania. Dla aktora nie jest to przecież sprawa życia czy śmierci. Osobiście lubię takie ryzyko i uważam, że nie można się bać. Nie zagrałbym paru ról, gdybym nie miał ochoty na coś, co się nazywa ryzykiem aktorskim. Gdyby ktoś mnie pytał, jakim chcę być aktorem, odpowiedziałbym: takim, który próbuje grać role trudne. Cenię aktorów za to, że potrafią ryzykować swoim nazwiskiem dla roli.

W sztuce „Equus” kontrowersje wzbudził fakt, że pojawia się pan na scenie nago.
Z aktorskiego punku widzenia „Equus” nie był kontrowersyjny. Dla mnie nagość nie była wcale czymś szokującym. Nie sądzę też, by wzbudziła kontrowersje u tych, którzy wcześniej znali tę sztukę. W tym dramacie, przynajmniej dla mnie, szokiem był wątek oślepienia koni, ale to jakoś nie przykuło uwagi dziennikarzy.
W sumie recenzje były jednak pochlebne i byłem nawet zdziwiony. Jestem wdzięczny, że Kenneth Branagh zasugerował mi kiedyś, bym zagrał tę rolę, to był świetny pomysł, bo jestem z niej naprawdę dumny.

Ma pan zamiar grać więcej w teatrze?
O tak, szczególnie, że „Equus” odniósł sukces. To dało mi nieco inną pozycją. Zauważyłem, że i aktorzy traktują mnie teraz inaczej. Ponadto do teatru przychodzą inni ludzie, to nie jest publiczność Harry’ego Pottera. Chcę wrócić na scenę, bo jestem już wystarczająco dorosły na inne role. Moi rodzice zawsze mówili, bym nad sobą pracował, doskonalił warsztat. Młodzi aktorzy z reguły szybko się zniechęcają, ale nie ja. Pamiętam, że ponad rok ćwiczyłem emisję głosu, tak by słyszeli mnie dobrze ludzie siedzący w ostatnim rzędzie w teatrze.

W jakich filmach chce pan grać po zakończeniu przygód Pottera?
Generalnie chcę grać w dobrych filmach, nie muszą być przebojami kasowymi. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że mogę wybierać role, co w moim wieku jest rzadkie. Na szczęście mam dosyć pieniędzy, by teraz wybierać tylko to, co mi odpowiada.

A co pan zrobi, gdy nagle nie będzie ofert pracy. Jak pan da sobie z tym radę?
Jestem na taką ewentualność przygotowany. Cokolwiek by się miało wydarzyć, jestem psychicznie przygotowany na ciężką pracę w tym zawodzie i wierzę w siebie. Dam sobie radę.

Co pan sądzi o karierze Roberta Pattinsona?
Nie byłem jeszcze na filmie „Zmierzch”, ale jestem zadowolony z sukcesu Pattinsona. Cieszy mnie to, że ktoś, kto jest częścią wielkiej rodziny Harry’ego Pottera, odnosi sukcesy w innych filmach.

Czy zdarza się, żeby ktoś zwracał się do pana per „Harry”?
Rzadko. Chociaż swojego czasu zdarzało się to dość często. Było to dla mnie dosyć oczywiste, że ludziom łatwiej było nazywać mnie Harry.
Mało kto znał wtedy moje prawdziwe imię.

A dziś ma pan już 21 lat...
I ten wiek bardzo mi odpowiada. Jakoś nie wydaje mi się, żeby zdarzało się coś niesamowitego, gdy się kończy 20 lat.

Skąd u pana tyle energii?
Zawsze taki byłem, od dziecka miałem w sobie masę energii. Mam też dużo pasji. Wiem, że gdy coś mnie zajmuje, strasznie macham rękoma, co czasami wygląda dziwnie, ale taki już jestem.

Przyznał pan niedawno w jednym z wywiadów, że w szkole czuł się zaszczuty.
Powiedziałem w wywiadzie w miesięczniku „Esquire”, że miałem ciężkie życie w szkole, ale to nie było nic traumatycznego i nie miało na mnie większego wpływu. Nie nazwałem tego „zaszczuciem”, jak było napisane. Zwyczajnie nie byłem w szkole za bardzo lubiany, nie umiałem się dogadywać z wieloma rówieśnikami. To jednak zostało teraz mocno wyolbrzymione.

A jak by pan zdefiniował swoje poczucie humoru. Czasami śmieje się pan z samego siebie, a co pana bawi u innych?
Przyznaję, że mam bardzo dziwne poczucie humoru.
Patrzę i śmieję się z rzeczy wręcz idiotycznych. Bawi mnie, gdy widzę coś, co cudownie nie pasuje do reszty. Naprawdę wszystko może wywołać u mnie śmiech. Choćby różne znaki, wywieszki w sklepach, rzeczy na wystawach potrafią być niezwykle śmieszne. Przyznaję, że mam sardoniczne poczucie humoru i mocno pokręcone. No i bardzo brytyjskie, osadzone w tej tradycji.

Sprawia pan wrażenie zwyczajnej osoby mimo niebywałej sławy, jaką osiągnął.
Cała ekipa Pottera jest jak rodzina i nikt z nas nie ma problemów z byciem normalnym. Wielka w tym zasługa moich rodziców, którzy są naprawdę fajni i dobrze mną pokierowali. Mam wrażenie, że w Ameryce jest zupełnie inaczej i tam sława przysparza czasem aktorom problemów. W Anglii jest inaczej, tutaj aktorzy są bardziej pilnowani. Nie mogą sobie pozwolić tak łatwo na zniszczenie własnej kariery.

Jak pan reaguje, gdy ludzie pana rozpoznają na ulicy?
Z reguły to mi nie przeszkadza, bo lubię kontakt z obcymi osobami. Zawsze można poznać kogoś, kto ma inną perspektywę, dowiedzieć się czegoś na swój temat. Tylko w kinie wolę być anonimowy, a że lubię filmy, wchodzę na salę dopiero, gdy zgaśnie światło.

W szóstej części przygód młodego czarodzieja „Harry Potter i Książę Półkrwi”, która nie była jeszcze pokazywana w polskiej telewizji, znowu musiał się pan całować na planie.
Podszedłem do sceny pocałunku tak jak do kolejnej sceny, którą miałem zagrać. Oczywiście mój pierwszy pocałunek z filmu „Harry Potter i Zakon Feniksa” poprzedził wielki stres, byłem kłębkiem nerwów przed kręceniem. Tym razem pocałunek był jednak bardziej niespodziewany. Dla mniejszych dzieci oglądających ten film to nie powinien być problem.
Poza tym, jeśli komuś nie odpowiada ta scena, może na chwilę zamknąć oczy i otworzyć, jak już będzie po wszystkim. W szkole bywają w tym wieku gorsze sceny niż nasze pocałunki.

Kiedyś powiedział pan, że z czarów chciałby mieć czapkę-niewidkę. A teraz?
Nic się nie zmieniło. Chciałbym móc być niewidzialnym, bo wtedy mógłbym się czasami zakradać do uszu różnych osób i szeptać śmieszne historie. To jednak tylko teoria. Bardzo żałuję.

A co kojarzy się panu z Polską oprócz Sławomira Idziaka?
Żołnierski salut dwoma palcami, prawda, że tak salutują Polacy? To pierwsze, co mi przyszło do głowy na myśl o Polsce.

Daniel Radcliffe
Niedawno skończył 21 lat, a jest najlepiej zarabiającym aktorem na świecie. W 2009 roku z dochodami w wysokości 41 mln dolarów wyprzedził takie sławy, jak Brad Pitt (13,5 mln), Robert De Niro (24,5 mln) czy Tom Hanks (36 mln).
Pochodzi z Londynu i jest synem agenta literackiego Alana Radcliffe’a oraz agentki do spraw obsady Marcii Gresham Jacobson. Pierwszy raz wziął udział w castingu w wieku ośmiu lat, starając się o rolę w filmie Tony’ego Billa „Oliver Twist” (1997). Debiutował dwa lata później rolą małego Davida w filmowej adaptacji „Davida Copperfielda” Dickensa. W 2000 roku Chris Columbus wybrał go na odtwórcę tytułowej roli w pierwszej części przygód małego czarodzieja „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Radcliffe pokonał ponad 2 tysiące chłopców starających się o tę rolę. Zdobył uznanie autorki magicznej sagi J.K. Rowling, choć wielu krytyków negatywnie recenzowało jego aktorskie umiejętności. Zaczął być rozpoznawany na całym świecie, a kolejne części serii przyniosły mu nie tylko sławę, ale i ogromną fortunę. Szybko stał się najbogatszym nastolatkiem w Wielkiej Brytanii, pozostawiając w tyle nawet następcę brytyjskiego tronu, księcia Williama, i jego brata Harry’ego.

środa, 25 sierpnia 2010

Nowe życie Harry'ego Pottera

Kolejna magiczna sztuczka Daniela Radcliffe'a będzie najtrudniejsza ze wszystkich dotychczasowych. Czy po dekadzie wcielania się w postać Harry'ego Pottera aktor będzie w stanie przekonująco odegrać następne główne role?

Na trzy dni przed swoimi 21. urodzinami gwiazdor wydaje się być gotowy, by stanąć przed tym wyzwaniem, choć jego myśli wciąż dryfują w stronę Hogwartu. – Najlepszym sposobem przetrwania tego dziwnego okresu będzie praca – stwierdza Radcliffe. – Wiem, że to jest najbardziej konstruktywne rozwiązanie. W przeciwnym razie będę snuł się z kąta w kąt, narzekając: "Och, jak bardzo za nimi wszystkimi tęsknię...". Dlatego cieszę się, że mogę zająć się kolejnymi projektami – dodaje młody Brytyjczyk.

Tych nowych wyzwań zebrało się całkiem sporo. Wiosną Radcliffe pojawi się na Broadwayu w spektaklu "Jak odnieść sukces w biznesie, w ogóle się nie starając". Poza tym bierze udział w trzech produkcjach filmowych. Pierwsza z nich to adaptacja powieści Susan Hill "Kobieta w czerni", znanej z wersji scenicznej wystawianej na londyńskim West Endzie od czerwca 1989 roku (spektakl ten jest o cały miesiąc starszy od Radcliffe'a).

Hill przedstawia niewielkie angielskie miasteczko, w którym dzieją się straszne rzeczy. Zdaniem Radcliffe'a, autorka scenariusza Jane Goldman ("Kick-Ass", "Gwiezdny pył") porusza temat zjawisk nadprzyrodzonych w sposób znacznie bardziej przerażający od halloweenowych wizji rodem z filmów o Harrym Potterze. Aktor z uznaniem wyraża się także o reżyserze filmu Jamesie Watkinsie ("Eden Lake").

Podczas naszej pierwszej rozmowy zacytował Stanleya Kubricka, który twierdził, że wszystkie filmy o życiu po śmierci są z natury pocieszające – opowiada Radcliffe. – Sądzę, że nasza historii ma w sobie coś takiego i jest to bardzo prawdziwe. Wprawdzie jest to bardzo przerażający horror, ale także opowieść o stracie i cierpieniu. Czytałem scenariusz w samolocie i nie wiem, co sobie o mnie pomyśleli inni pasażerowie, bo cały czas podskakiwałem ze strachu.

Zdjęcia rozpoczną się tej jesieni. Radcliffe pojawia się niemal w każdej scenie. Będzie to dla niego prawdziwy sprawdzian, który wykaże, czy jest w stanie unieść film bez machania czarodziejską różdżką. – Dotychczas widzowie oglądali moją twarz tylko w okularach. Teraz to się zmieni – zapowiada gwiazdor. Wymienia przy tym kolejne filmy, w których będzie można go zobaczyć, takie jak nowa wersja "Na Zachodzie bez zmian" oraz "The Journey Is the Destination" – opowieść o fotoreporterze Danie Eldonie zabitym w Somalii.

Dla niektórych kinomanów oglądanie Radcliffe'a w innej roli – czy to w okularach, czy bez – może być trudne. Sześć odcinków sagi o Harrym Potterze zarobiło dotychczas na całym świecie ponad 5 miliardów dolarów. Na listopad tego roku zaplanowana jest premiera filmu "Harry Potter i Insygnia Śmierci: część I", a w lipcu 2011 roku do kin trafi druga część, zamykająca całą serię. Radcliffe podkreśla, że dzięki przygotowaniom do "Kobiety w czerni" był w stanie poradzić sobie z emocjami towarzyszącymi zakończeniu dziesięcioletniej pracy u boku Emmy Watson i Ruperta Grinta. – Wszyscy troje płakaliśmy – wspomina Radcliffe ostatni dzień na planie "Pottera".

Teraz aktor rozpoczyna kolejny etap swojej kariery i już na samym początku trafił pod skrzydła legendarnej wytwórni Hammer Film Productions. "Kobieta w czerni" jest bowiem firmowana przez to najbardziej szanowane wśród miłośników europejskich horrorów studio. Można powiedzieć, że firma wstaje z grobu po trzech dekadach, w czasie których nie wypuściła ani jednego filmu.

Wytwórnia powstała w 1937 roku, ale jej sława wiąże się z produkcjami z końca lat 50., takimi jak "Przekleństwo Frankensteina" czy "Dracula". – Hammer to część brytyjskiego dziedzictwa kinowego, firma, której wszyscy dobrze życzą. W czasach swej świetności wytwórnia była potentatem, produkującym tony filmów z takimi aktorami jak Christopher Lee czy Peter Cushing. To wspaniałe, że teraz się odradza – podkreśla Radcliffe.

Premiera "Kobiety w czerni" będzie wielkim wydarzeniem, głównie dzięki odtwórcy głównej roli. Jednak na widowni z pewnością zasiądzie wielu sceptyków. Czy twarz Radcliffe'a – tak dobrze znana z filmów, zabawek i gadżetów – nie sprawi, że niektórzy widzowie będą parskać śmiechem zamiast drżeć ze strachu?

Aktor podkreśla, że w nowym filmie gra zatroskanego ojca, a nie sierotę-czarodzieja, a to daje mu szansę odcięcia się od dawnego wizerunku. – Mam pewne obawy, ale moje wyzwanie polega na tym, by wyglądać jak młody tata. Jeśli mi się to uda, to natychmiast oderwę się od Harry’ego – mówi Radcliffe. – Scenariusz jest bardzo dobry, a postaci klarowne. Mam nadzieję, że ludzie dadzą się ponieść opowieści i przestaną zwracać na mnie uwagę – podsumowuje Brytyjczyk.

sobota, 21 listopada 2009

Nie mogę się doczekać mądrych pytań - wywiad z Danielem Raddcliffe'm



Rozmowa z Danielem Radcliffem, odtwórcą roli Harry'ego Pottera, z okazji premiery filmu "Harry Potter i Książę Półkrwi" na DVD i Blu-ray (20 listopada)



Daniel był zachwycony perspektywą udziału w ogromnej ilości dodatków specjalnych w wydaniach Blu-ray oraz DVD filmu "Harry Potter i Książe Półkrwi". Poza fascynują i wesołą rozmową z montażystą "Księcia Półkrwi", Markiem Dayem, Daniel udzielił także wywiadu kolegom z planu: Matthewowi Lewisowi (odtwórca roli Neville'a Longbottoma) i Alfredowi Enochowi (Dean Thomas). Radcliffe pojawia się w wielu ekskluzywnych scenach usuniętych, a fani młodego aktora mogą dowiedzieć się o swoim idolu jeszcze więcej dzięki funkcji Maximum Movie Mode.

"Harry Potter i Książę Półkrwi" to już twój szósty film z tej serii.

Daniel Radcliffe: Zgadza się!

Jakie wrażenia tym razem?

"Zakon Feniksa" spotkał się z tak pozytywną reakcją, że do nowego filmu podszedłem z pewną obawą. Nie było zmiany reżysera – a tak działo się wcześniej tylko raz, przy pierwszej i drugiej części. Było to ekscytujące pod tym względem, że zdążyłem zaprzyjaźnić się z Davidem [Yatesem] i ucieszyłem się, że możemy kontynuować naszą znajomość i wspólną pracę. Poza tym zdaliśmy sobie sprawę, że zostały nam jeszcze dwie części, a jak do tej pory udaje nam się utrzymywać tempo. Ale jak je utrzymać do końca? Szósty film był dosyć trudny w realizacji, ponieważ ta część powieści jest wprowadzeniem do siódmej książki. Na szczęście, dzięki swojemu geniuszowi, David i Steve Kloves uwypuklili pewne fragmenty fabuły, jak wszystkie związane z Ronem i Lavender czy Harrym i Ginny i stworzyli film, który nie stanowi jedynie preludium do siódmej części, ale jest samodzielnym dziełem.

Fabuła "Księcia Półkrwi" jest momentami dosyć mroczna. Czy myślisz, że zachowanie równowagi poprzez położenie nacisku na rozwijające się uczucia między bohaterami to dobry pomysł?

Uważam, że to strasznie ważne. W przeciwnym razie mielibyśmy dwie godziny i 15 minut nieustającej zagłady, a ja byłbym samotny. [Śmiech] Takie są fakty. Myślę więc, że to niezwykle ważne. Moim zdaniem Rupert [Grint] i Jessie [Cave] rozegrali to fenomenalnie.

Czy tym razem byłeś onieśmielony? Musiałeś zmierzyć się ze stratą swojego mentora w osobie Dumbledore'a. Harry w sumie jest przyzwyczajony do strat, ale tym razem to wielka strata…

Muszę przyznać, że jest coraz trudniej, ponieważ w ostatnich trzech filmach Harry'emu umiera ktoś bliski. Jest wiele możliwych reakcji. Tym razem żal, który grany przeze mnie bohater odczuwał, jest dużo łagodniejszy niż wściekłość, którą przeżył po zamordowaniu Syriusza. Ale było trudno nakręcić tę scenę, szczególnie dlatego, że Michael Gambon, grający trupa, mrugał do mnie okiem, a ja starałem się być emocjonalny i poruszony. Jest świetny, ale, o Boże, jak on lubi napędzać stracha! [śmiech].

Pojawiasz się w materiale filmowym o montażu zawartym w wydaniach Blu-ray i DVD filmu "Harry Potter i Książę Półkrwi". Czy to dlatego, że interesujesz się tym zagadnieniem?

Zapytali mnie "czy są jakieś dziedziny, które cię szczególnie interesują?". Szczerze mówiąc, to widzę jedynie około 10 procent tego, co dzieje się w studio. Montaż jest tym, co zawsze uważałem za najbardziej mozolną i drobiazgową pracę. Wiedziałem o nim niewiele. Uważam, że montażyści to anonimowi bohaterowie przemysłu filmowego, ponieważ mogą sprawić, że słaby występ czy słaby film okażą się tak naprawdę dobrymi. Więc byłem bardzo ciekaw jak to wygląda, a poza tym Mark to fantastyczny facet i pomyślałem, że jeśli mam się czegoś nauczyć, to mam okazję na krótką pogawędkę na ten temat z Markiem.

Bierzesz też udział w czymś zupełnie nowym. Opowiedz o funkcji Live Community Screening, dostępnej dzięki formatowi Blu-ray.

Wydarzenie to będzie miało miejsce 12 grudnia i każdy, kto posiada film "Harry Potter i Książę Półkrwi" na Blu-ray, będzie mógł skorzystać z funkcji BD-Live dostępnej na płycie. Oznacza to, że każdy będzie mógł dołączyć do mnie i Davida Yatesa na wspólne oglądanie filmu. Następnie wszyscy na całym świecie będą oglądać zsynchronizowaną wersję filmu, po którym będą mogli zadać Davidowi i mi pytania – postaramy się na nie odpowiedzieć jak najbardziej trafnie i interesująco, jeśli tylko będziemy potrafili!

Będziesz zatem zachęcał ludzi do uczestnictwa?

No pewnie. Szczerze mówiąc to jestem bardzo, ale to bardzo podekscytowany tym faktem. Myślę, że będzie naprawdę super. Nie mogę się doczekać niektórych mądrych pytań. Wśród nich na pewno znajdą się takie, których nigdy wcześniej mi nie zadano, ponieważ fani podchodzą do filmu zupełnie inaczej niż dziennikarze. Więc sądzę, że pewne kwestie pojawią się po raz pierwszy.


Źródło: Film.Onet.pl

Hermiona jest dosyć zwariowana - wywiad z Emmą Watson



Rozmowa z Emmą Watson, odtwórcą roli Hermiony Granger, z okazji premiery filmu "Harry Potter i Książę Półkrwi" na DVD i Blu-ray (20 listopada)




Widzowie po raz pierwszy tak naprawdę mogli zobaczyć wrażliwą stronę Hermiony. Jak ci się grało taką Hermionę?

Emma Watson: Bardzo podobało mi się zagranie tej wrażliwszej strony jej natury. Hermiona jest dosyć emocjonalna, gniewna i zwariowana, więc zagranie tej postaci z nieco innej perspektywy było niezłą zabawą.

Co było największym wyzwaniem podczas kręcenia filmu?

Największym wyzwaniem było pogodzenie egzaminów na koniec szkoły średniej z udziałem w filmie. Moje życie było zwariowane. Byłam trochę w rozsypce, bo w jednej chwili byłam na planie, a w następnej zdawałam egzamin, czytałam podręcznik, albo robiłam jeszcze coś innego. Czasami ciężko jest mi połączyć pracę z nauką.

Czy miałaś jakieś szczególnie trudne sceny do zagrania?

Tak, jest taka scena, w której Hermiona płacze, kiedy widzi Rona całującego Lavender. Bardzo trudno jest płakać na zawołanie. Musiałam to zrobić ze trzy, czy cztery razy, a wielu ludzi na mnie patrzyło… było ciężko.

Ale jak to robisz? Myślisz o czymś smutnym? Jak się zmuszasz do płaczu?

Nazwałabym się aktorką metodyczną. Najpierw staram się coś sobie wyobrazić i to doprowadza mnie do płaczu.

Czy była jakaś scena lub sekwencja w filmie "Harry Potter i Książe Półkrwi", której kręcenie sprawiło ci szczególną przyjemność?

Bardzo podobała mi się scena z Ronem grającym w Quidditcha, chociażby z tego powodu, że zawsze jest fajnie, gdy jest trochę śmiechu. A według mnie ta scena była szalenie zabawna.

Już drugi raz pracujesz z tym samym reżyserem (David Yates). Czy ma to wpływ na twój stosunek do pracy?

Myślę, że ma. W pierwszym filmie z serii przygód o Harrym Potterze, który wyreżyserował David (Harry Potter i Zakon Feniksa), Yates rozwijał swoje możliwości, poznawał wielu nowych ludzi i pracował z ekipą, która dobrze się znała. A tym razem sam znalazł się w tej ekipie i myślę, że czuł się dużo pewniej. Nie to, żeby przy pierwszym filmie nie był pewny siebie, ale myślę, że tym razem wszystko było po prostu bardziej na swoim miejscu.

W tej części filmu pomiędzy Hermioną i Ronem nawiązuje się romantyczne uczucie. Czy byłaś podekscytowana tym wątkiem?

O tak, byłam bardzo poekscytowana. Może nie było to najbardziej oczywiste rozwinięcie fabuły. Myślę, że wielu widzów widziało Hermionę i Harry’ego razem, ale mimo że Hermiona i Ron są bardzo dziwni, wydają się też być dla siebie stworzeni. Są bardzo różni, ale świetnie im ze sobą. Ron poprawia jej humor. Hermiona jest raczej poważna, więc świetnie się uzupełniają.

Sceny z Ronem chyba sprawiają ci więcej przyjemności, bo on wygląda jakby naprawdę dobrze się bawił.

Zdecydowanie. Lubię kręcić sceny z Rupertem, ponieważ dobrze się dogadujemy i jest śmiesznie.

Jakie sceny lubisz grać najbardziej: komediowe, przygodowe czy te pełne grozy?

Wydaje mi się, że najlepiej jest gdy mogę zagrać wszystkiego po trochu. Świetnie jest robić różnorodne rzeczy. Wiesz, najpierw zagrać śmieszną scenę, a następną bardzo poważną, a potem z kolei scenę pełną akcji – wyczyny kaskaderskie czy bieganie lub cokolwiek szalonego. Tak, różnorodność jest najlepsza. Wtedy nie ma mowy o nudzie.

Czym ta część wyróżnia się na tle pozostałych pięciu?

Na pewno wyróżnia się jako komedia romantyczna. Choć raz to nie fabuła jest w centrum, a bohaterowie. Jest dużo więcej treści o Hermionie, Harrym, Ronie, Ginny oraz o tym, co dzieje się w ich życiu codziennym, w roku szkolnym. Właśnie to mi się podoba.

Jakie sceny w "Księciu Półkrwi" oglądało ci się najprzyjemniej?

Jedna z moich ulubionych scen to ta, w której Ron gra w Qudditcha. Ron jest komiczny. Kolejna to ta, w której Ron pije napój miłosny. Jest bardzo śmieszny, dlatego to są moje ulubione sceny.

Co cię najbardziej zaskoczyło, gdy po raz pierwszy oglądałaś film? Dziwnie się czułaś najpierw spędzając tyle czasu kręcąc te sceny, a potem je oglądając połączone w całość?

Tak, to jest rzeczywiście dziwne. Można pomyśleć, że niewiele cię zdziwi, ale nawet gdy po raz trzeci oglądałam film, to jest taka scena, gdzie Inferiusy wyłaniają się z jeziora i jeden z nich chwyta Harry’ego. Za każdym razem, gdy to oglądam to podskakuję! Naprawdę! W dalszym ciągu świetnie mi się ogląda ten film.

Możemy pomówić o pierwszym filmie? Twoja ulubiona scena z filmu "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"?

Bardzo się roztkliwiam, gdy oglądam tak niezapomnianą dla mnie pierwszą część. Uwielbiam ją oglądać. Uwielbiam swoją pierwszą scenę, tę, w której wchodzę do pociągu, ponieważ nagrywałam ją do przesłuchania. Tyle razy ją odgrywałam, a gdy zagrałam ją w filmie to był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam się na ekranie. To była moja pierwsza duża scena, dlatego jest dla mnie tak ważna. Mam dużo miłych wspomnień.

Scena z trollem z filmu Harry Potter i Kamień Filozoficzny to punkt zwrotny w relacjach pomiędzy tobą, Harrym i Ronem?

Z pewnością. Scena z trollem to punkt zwrotny w ich przyjaźni. Początkowo Ron jest straszny dla Hermiony i nienawidzi jej, ponieważ ona jest taka dumna i pewna siebie. Hermiona staje w ich obronie i pokazuje, że zależy jej na nich i na ich przyjaźni bardziej niż na podlizywaniu się nauczycielom. To ich połączyło, chłopcy zdają sobie sprawę, że Hermiona jest w porządku i zaprzyjaźniają się z nią. Tak się to wszystko zaczęło.

Czy oglądanie filmów z serii o „Harrym Potterze” po raz kolejny sprawia ci przyjemność?

Szczerze mówiąc, jest to trochę trudne. Lubię oglądać najwcześniejsze części, ponieważ mam do nich dystans, więc nie czuje z nimi takiego związku. Ale nerwowo mi się ogląda piątą czy czwartą, a może nawet trzecią część.

Czy pamiętasz co robiłaś i kim byłaś w życiu w momencie kręcenia poprzednich części?

Nie, to dla mnie dosłownie inny okres życia. Patrzę na siebie i widzę inną dziewczynę. To bardzo dziwne.

Grana przez ciebie bohaterka podkochuje się trochę w Gilderoyu Lockharcie w części "Komnata Tajemnic". Jaki to ma według ciebie wpływ na rozwój bohaterki? Myślisz, że ma jakikolwiek?

Myślę, że jest to bardzo urocze. Hermiona podkochuje się w nauczycielu i myślę, że jeszcze bardziej ujmujące jest to, że okazuje się on być takim idiotą. A wszystko to jest tak naprawdę pomyłką. Jest to dla mnie zabawne. Po prostu zabawne. Wtedy w sumie było jeszcze bardziej zabawne – w końcu grałam te sceny jako mała dziewczynka.

Jak ci się pracowało z Kennethem Branagh?

Właśnie! Kenneth Branagh. Był dla mnie bardzo miły i świetnie się bawiliśmy. Zrobił na mnie wrażenie. W końcu to taki słynny aktor.

Czy już wtedy coś o nim wiedziałaś? Ja w twoim wieku nie wiedziałbym, kim jest Kenneth Branagh. A Ty?

Z całym szacunkiem dla niego, ale będąc całkowicie szczera to nie miałam pojęcia, że pracuję z aktorem cieszącym się takim uznaniem – aktorem dramatycznym i tak wspaniałym aktorem szekspirowskim. Po prostu nie miałam pojęcia. Rodzice powiedzieli Danowi kim on jest, ale ja nie wiedziałam.

Sądzisz, że to coś ułatwiło?

Tak, myślę, że w pewnym sensie tak. Gdybym wiedziała kim on jest, pewnie bardzo bym się wstydziła i może gorzej by mi poszło.

Co według ciebie część "Harry Potter i Komnata Tajemnic" wnosi do kina jako film i co czyni tę część taką wyjątkową w całej serii?

Była to po prostu kontynuacja fabuły z pierwszej części. Fajnie, że w drugiej części pojawia się Ginny i rodzina Rona. Mają oni pewną zagadkę do rozwiązania, co jest korzystne dla fabuły.

Co ci się najbardziej podoba w odgrywaniu roli Hermiony? I jak zmieniła się ona od pierwszej części serii do teraz?

O Boże. Bardzo się zmieniła. Dojrzała. Na początku jest małą dziewczynką, a teraz młodą kobietą. Wydaje mi się, że Hermiona jest trochę niepewna siebie i nieśmiała. Ale wychodzi ponad to i zostaje członkiem grupy, ich kumplem, bardziej niż kimś kto ich beszta i poucza. Fajne jest to, że teraz jest prawdziwym przywódcą. Dzięki swojej mądrości jest zawsze parę kroków przed wszystkimi. Jest niezbędna dla tercetu oraz powodzenia Harry’ego. Z pewnością bez niej by sobie nie poradził.

Podoba ci się, że jest tak dojrzała? Jest bardzo dynamiczną bohaterką.

Tak, podoba mi się to, że tak dojrzała, i myślę, że to świetna postać do zagrania. Jest bardzo charyzmatyczna i ma bardzo silną osobowość i poglądy, więc zagranie jej było bardzo przyjemne.


Źródło: Film.Onet.pl


piątek, 3 kwietnia 2009

Wywiad z J.K. Rowling

Jedną z atrakcji holenderskiej premiery siódmego tomu był wywiad przeprowadzony z J.K. Rowling właśnie z tej okazji. Teraz, już po polskiej premierze Insygniów Śmierci prezentujemy Wam jego pełne tłumaczenie. Autorka powieści porusza tam kilka kwestii zawartych w ostatnim tomie, a także zdradza kilka szczegółów dotyczących jej życia osobistego. Co tu dużo pisać - zapraszam do czytania!

Kogo wolałabyś jako syna, Harry’ego czy Rona?
Wzięłabym ich obu! Uwielbiam Rona. Ron jest najbardziej niedojrzały spośród trójki głównych bohaterów, ale w siódmej części dorasta. Nigdy nie był zbyt widoczny, ludzie widzieli go bardziej jako przyjaciela Harry’ego; właściwie jego matka chciała dziewczynkę i w ostatniej książce ostatecznie musiał uznać swoją słabość. Ale to właśnie czyni Rona mężczyzną. Pozostali też mieli chwilę, w której naprawdę dorośli. Harry gwałtowną reakcją na decyzję swojego byłego nauczyciela Lupina o opuszczeniu rodziny. Hermiona, kiedy została zmuszona do wyboru między Harry’m a Ronem. Hermina nigdy nie błądziła, zawsze była skupiona na pracy, którą musi wykonać.

Wszyscy Weasleyowie mają rude włosy, zupełnie jak ty na poprzednich zdjęciach. Dlaczego przefarbowałaś je na blond?
Kocham rude włosy. Ale moje włosy nie są naturalnie rude. Właściwie to nie jestem pewna, jaki jest mój naturalny kolor. To coś bardzo niezdecydowanego, bardzo nudnego i bardzo nieinteresującego.

Czy książki podobają ci się dużo bardziej niż filmy?
Myślę, że kiedy pracujesz w takim wizualnym materialne na pewno niuanse znikną. Nie ma innej możliwości. I postacie w filmie wyglądają o wiele lepiej niż mogłabym sobie wyobrazić, bez żadnych wyjątków. Ostatni film jest moim ulubionym. Ponieważ twórcom naprawę udało się uchwycić mroczne aspekty książki.

Do kogo jesteś podobna?
Kiedy byłam młoda przypominałam Hermionę, jednakże ma ona też cechy mojej siostry. Ale odnajduję w sobie również mnóstwo Harry’ego. Część złości Harry’ego jest moją własną, tak jak jego frustracja. Pokazywał ją szczególnie w piątej części. Najmroczniejsza książka serii, w której stracił wszystko i nikt mu nie wierzył. Po moim pierwszym małżeństwie przez pewien okres czasu miałam wrażenie, że wszystko idzie nie tak, byłam zła na wszystkich, czułam się bezsilna i nie mogłam znieść tego, że nie kontrolowałam sytuacji. Ale to dało mi siłę do walki.

A czy w książkach jest jakaś matka, która cię przypomina? Nie jesteś jak Molly Weasley
Mam nadzieję, że trochę jestem. Kilka lat temu ktoś napisał: „wykreowała Molly Weasley jako matkę, która jedynie zajmuje się dziećmi”. Byłam głęboko obrażona, ponieważ jest ona także matką, która zajmuję się dziećmi również poza domem. Co ma niższy status i jest trudniejsze niż wychowanie dziecka? I co jest ważniejsze? Molly miała siedmioro dzieci! Myślę, że Molly to straszna kobieta.

Popełniła morderstwo.
Tak, w siódmej książce zabiła Bellatriks – po dobrej stronie jest jedyną kobietą, która zabija. Widziałam Molly i Bellatriks stojące naprzeciwko siebie przez długi czas, dwie całkowicie inne postacie, z której każda pokazała bardzo kobiecy sposób kochania. Czysta, chroniąca miłość Molly i obsesyjna, perwersyjna miłość Bellatriks. Te dwa kobiece rodzaje energii przeciwko sobie. Napisanie tego było bardzo satysfakcjonujące.

Dlaczego quidditch jest taki ekscytujący?
Ponieważ to prawdziwy kobiecy sport. Cztery piłki! I mają wylądować w sześciu bramkach. To wymaga podzielnej uwagi; w tym kobiety są dobre. Wiedzą, że w życiu jest więcej niż jedna bramka.

Jedna z brytyjskich księgarni obwieszona jest ulotkami z napisem: „Co po przeczytaniu Harry’ego Pottera?”. Ale Joanne Rowling nie wygląda na zdesperowaną. Z nową fryzurą, ubrana w jeansy i czarną, aksamitną marynarkę popija kawę w pokoju hotelowym w Edynburgu, swoim rodzinnym mieście.
Każdego dnia cieszę się, że już to skończyłam. Nie jestem do końca pewna, co będzie potem. Pracuję nad jedną książką dla dzieci i jedną dla dorosłych. Jedna z nich będzie prowadzić do czegoś: tak to się zaczęło z Harry’m. Ale teraz cieszę się wolnym czasem z moją rodziną.

Przed chwilą przeszedł tędy mężczyzna ubrany w szkocki kilt. Czy twój mąż też się tak ubiera?
Ma mnóstwo kiltów i czasami je nosi, przy specjalnych okazjach.

I nie nosi nic pod spodem?
Nic. To dlatego kilty są takie zabawne.

Mam dla ciebie dwa prezenty. Jeden jest od Leny’ego van Laanena, który ilustruje holenderskie wydanie twoich książek, przesyła ci oryginały.
Wspaniałe! Holenderskie wydanie lubię najbardziej, razem z amerykańskim.

Drugi jest od twojego holenderskiego wydawcy, Jaco Groota.
Jaco często przesyła mi interesujące rzeczy, on… ah, kamień! Ale bardzo wyjątkowy.

Dziesięć lat temu zaprzestałaś wywiadów, aż do teraz z holenderskim dziennikarzem. W Anglii udzieliłaś tylko kilku. Nienawidzisz wywiadów?
Niezupełnie. Powodem, przez który rzadko ich udzielam jest fakt, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia.

Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad zostaniem dziennikarzem? Zawsze lubiłaś pisać?
Myślałam o tym. Ale wydaje mi się, że byłam na tyle rozsądna, żeby stwierdzić, że nie mam odpowiedniego temperamentu.

Temperamentu?
Tak, tak mi się wydaje. Ciągle pracujesz, mając jakieś terminy, których musisz przestrzegać. A u pisarza wszystko skłania się ku czasowi i samotności. Jest więcej gatunków dziennikarzy niż pisarzy. Kilku moich dobrych przyjaciół jest dziennikarzami.

W twoich książkach nie ma wielu gatunków. Rita Skeeter jest szczególnie nieprzyjemna.
Moi przyjaciele są normalni. Jeden z moich byłych chłopaków jest dziennikarzem muzycznym. Pozostali piszą o poważnych tematach. Rita Skeeter jest typową brytyjską dziennikarką. Zalewają nas tacy jak ona. Napisali mnóstwo bzdur na mój temat.

W pierwszej książce serii Dumbledore zniszczył Kamień Filozoficzny, mityczny kamień, który daje właścicielowi życie wieczne. W ostatniej książce Harry robi coś podobnego z kamieniem wskrzeszania, kamieniem, którym może przywrócić życie martwym. Upuścił go w lesie.
Użyłam symbolu kamienia, żeby pokazać, że Dumbledore akceptuje swoją śmiertelność. Zrozumiał, że to śmiertelność nadaje sens życiu, kamień filozoficzny dłużej go nie interesował. Harry poszedł dalej. Odrzuca nie jedną, ale dwie swoje najpotężniejsze bronie. W siódmej książce zdobywa trzy Insygnia, ale zatrzymał tylko pelerynę niewidkę. To dużo o nim mówi, ponieważ, jak Dumbledore powiedział do Harry’ego: „Prawdziwa magia peleryny nie polega na tym, że chroni swojego właściciela, ale też innych ludzi” Harry nie chciał Czarnej Różdżki, nigdy nie gonił za mocą. I wyrzucił kamień wskrzeszania; tak jak Dumbledore Harry pogodził się ze śmiercią.

A ty? Postrzegasz śmierć jako koniec wszystkiego?
Nie. Prowadzę poważne życie duchowe, mimo strasznie czystej i ukształtowanej wizji tego, czym jest śmierć, wierzę, że po śmierci pozostaje coś żywego. Wierzę w coś takiego jak niezniszczalna dusza. Ale dla tego tematu powinniśmy zarezerwować jakieś sześć godzin: to jest coś, z czym dużo walczę.

Pod koniec siódmej książki Harry długo rozmawia z Dumbledorem, który właściwie nie żyje, ale wygląda lepiej i szczęśliwiej niż kiedykolwiek, w pięknej wiązce światła, która Harry’emu przypomina stację King’s Cross.
Możecie zinterpretować tę rozmowę na dwa sposoby. Harry jest nieprzytomny i wszystko, co Dumbledore mu powiedział, Harry wiedział już wcześniej. W tej fazie nieprzytomności jego umysł podróżuje dalej. W tym przypadku Dumbledore jest uosobieniem mądrości Harry’ego, Harry widzi Dumbledore’a w swojej głowie, więc może dojść do pewnych wniosków. Albo Harry był w miejscu, które jest granicą między życiem a śmiercią. Z którego on i Dumbledore odejdą w przeciwnych kierunkach. Harry widzi tam też, co stało się z Voldemortem. Ne wie dokładnie, co leży na podłodze, cierpiąc, ale nie chce tego dotykać, czuje, że to fundamentalne zło i perwersyjne stworzenie. To jedyna chwila, kiedy Harry, wrażliwy bohater, jest obojętny na czyjąś krzywdę i nie przychodzi z pomocą.

W czasie poszukiwań Ron, Hermina i Harry mówili o Dumbledorze jak o Bogu. Myśleli, że w jego słowach i czynach krył się jakiś imponujący plan, są rozczarowani, kiedy okazuje się, że tak nie było.
To skomplikowany charakter. Nie postrzegam go jako Boga. Naprawdę chciałam, żeby czytelnik zastanawiał się nad znaczeniem Dumbledore’a dla całej historii. Wszyscy wierzyliśmy, że był rodzajem dobrotliwego ojca. I w pewnym stopniu był. Ale jednocześnie jest kimś, kto traktuje ludzi jak marionetki, kto nosi ciemny sekret z przeszłości i kto nigdy nie powiedział Harry’emu całej prawdy. Mam nadzieję, że na końcu czytelnicy pokochają go na nowo. Ale, że będę go kochać takim, jaki jest, włączając jego przewinienia. Czy Dumbledore jest boski? Nie. Chociaż w jakimś stopniu miał boskie cechy. Jest miłosierny, i na końcu po prostu taki jest.

Ale Harry to rodzaj Jezusa. Musi umrzeć, żeby uwolnić ludzkość od zła. Zrobiłaś z niego mesjasza.
Tak, on ma coś z mesjasza. Zrobiłam to w pewnym celu. On jest tym jednym mężczyzną na milion. I mówię „mężczyzną”, ponieważ w przypadku kobiet inaczej się rozpatruje, kto jest zdolny, żeby stanąć przeciw mocy i kto nie panuje nad mocą. To czyni go najmądrzejszym ze wszystkich.

Jak on może taki być?
Jest bohaterem. Harry jest po prostu dobry. Dumbledore mówi mu to: „Jesteś lepszym człowiekiem, niż ja”. Kiedy dorasta, pozostaje też świetnym człowiekiem. Ponieważ nauczył się być skromny.

Czy byłaś wychowywana w duchu religii?
Oficjalnie przynależałam do Kościoła Anglikańskiego, ale właściwie to byłam dziwadłem w rodzinie. Nie rozmawialiśmy o religii w domu. Mój ojciec w nic nie wierzył, moja siostra również. Moja matka okazyjnie chodziła do kościoła, głównie w czasie Bożego Narodzenia. I ja byłam niezwykle ciekawa. Kiedy miałam 13, 14 lat poszłam do kościoła sama. Zaciekawiło mnie to, co było tam mówione i wierzyłam w to. Kiedy poszłam na uniwersytet, stałam się bardziej krytyczna. Bardziej drażnili mnie religijni ludzie i chodziłam do kościoła coraz rzadziej i rzadziej. Teraz jestem w momencie, w którym zaczęłam: tak, wierzę. I tak, chodzę do kościoła. Do protestanckiego kościoła w Edynburgu. Mój mąż też jest wychowanym na protestanta, ale pochodzi z bardzo surowej szkockiej grupy. Takiej, w której nie mogą śpiewać i rozmawiać.

To, że chodzisz do kościoła czyni do ostrą krytykę twojej pracy przez fanatyków religijnych tym dziwniejszą.
Przez ostatnie dziesięć lat zawsze znalazł się fundamentalista, któremu przeszkadzały moje książki. To, że cechują je czary i magia wystarczy, żeby nimi pogardzać. Nie chce mieć nic wspólnego z fundamentalizmem, jakiegokolwiek rodzaju, on mnie przeraża. Fundamentaliści chrześcijaństwa są szczególnie aktywni w Stanach Zjednoczonych. Raz miałam do czynienia z taką osobą. Byłam w sklepie z zabawkami z moimi dziećmi i zostałam rozpoznana przez dziewczynę, która była wszystkim podekscytowana. Zaraz po tym podszedł do mnie mężczyzna i powiedział: „Czy to nie ty jesteś tą kobietą od Pottera?”. Potem zbliżyła swoją twarz do mnie i powiedział bardzo agresywnie: „Modlę się za ciebie każdego wieczoru”. Powinnam była powiedzieć, że powinien raczej modlić się za siebie, ale byłam oszołomiona. To było straszne.

Twoje książki są o walce dobra ze złem. Harry jest dobry. Ale czy Voldemort to czyste zło? On jest też ofiarą.
Jest ofiarą, w istocie. Jest ofiarą i dokonywał wyborów. Doceniał siłę i był pod wpływem zaślepienia, kiedy Harry doceniał miłość, myślę, że warunki, w jakich się urodziłeś formują ważny fundament twojej egzystencji. Ale Voldemort wybrał zło. Starałam się pokazać to w książkach, dałam mu wybór.

To, o czym ciągle się mówi: czy wszystko dzieje się, ponieważ tak zostało przeznaczone, czy też dokonujemy wyborów?
Wierzę w wolną wolę. Niektórzy, jak my, są przynajmniej w dobrej sytuacji. Dla mnie, dla ciebie; ludzi żyjących na zachodzie, ludzi, którzy nie są prześladowani, którzy są wolni. My możemy wybierać. W większości sprawy układają się tak, jak tego chcesz. Kontrolujesz swoje własne życie. Twoja własna wola jest bardzo silna. Sposób, w jaki pisałam o profesor Trelawney, szczególnie nieodpowiedniej nauczycielki wróżbiarstwa, dużo mówi o tym, co myślę na temat przeznaczenia. Przeprowadziłam mnóstwo badań astrologii dla jej postaci. Uważam to za bardzo zabawne, ale nie wierzę w to.

Przez jakiś czas pracowałaś dla Amnesty. Czy to miało wpływ na twoje pojęcie dobra i zła?
Właściwie to bardziej wpływ otoczenia. Miałam pewne założenia i to dlatego zdecydowałam się na pracę dla Amnesty. Byłam asystentką przy badaniach i pracowałam głównie dla Afryki. Dopóki nie byłam zbyt głupia, żeby rzucić pracę i podróżować za moim chłopakiem. Voldemort to oczywiście ktoś w rodzaju Hitlera. Jeżeli czytaliście książki o rodzajach megalomanii, jak Hitlera i Stalina, to interesujące jest odkrywanie, jak przesądni są ci ludzie, z całą ich mocą. To część ich paranoi, marzenie o uczynieniu siebie większymi, niż są w rzeczywistości, oni uwielbiają mówić o przeznaczeniu i fatum. Chciałam, żeby Voldemort również posiadał ta paranoję. A to, że przepowiednia z piątego tomu się spełnia na końcu dzieje się, ponieważ Voldemort i Harry tak wybrali. Nie dlatego, że tak jest przeznaczone. Idea „Makbeta”: czarownice mówią Makbetowi, co się stanie i wtedy on robi tak, żeby to się stało.

Kiedy zdecydowałaś wskazać podobieństwo do nazistów? Voldemort, który kieruje się zasadą czystości krwi i Dracona Malfoya, jako młodego żołnierza, który dopiero zaczyna?
Myślę, że od razu. Nie jestem do końca pewna. Myślę, że II Wojna Światowa jest zakotwiczona w naszych umysłach, prawda? Draco Malfoy rzeczywiście reprezentuje taki typ chłopca. Nie zabiłby Dumbledore’a, nie mógł. Tak długo, jak wszystko było urojone, w porządku, ale kiedy to staje się rzeczywiste, wszystko staje się trudniejsze. Nie dlatego dałam mu jasne blond włosy - by go zamienić w strasznego nazistę. Dajesz swoim postaciom cechy, które uznajesz za atrakcyjne, dlatego dałam mojemu bohaterowi ciemne włosy, zielone oczy i okulary. Wyszłam za człowieka, który tak wygląda.

Twój filmowy Harry, Daniel Radcliffe, ma niebieskie oczy.
Mogli dać mu zielone szkła kontaktowe, co jest bardzo niewygodne dla młodego chłopca, zmienić jego oczy komputerowo albo zostawić tak, jak jest. Cieszę się, że wybrali to ostatnie.

W książkach tworzysz wizerunek idealnej rodziny, mianowicie Weasleyów. Czy przypominają oni rodzinę, w której się wychowałaś?
Nie, nie. To nie było zupełnie tak. Myślę, że czekałam na to przez całe życie, że zawsze chciałam takiej rodziny. Teraz nareszcie taką mam, chociaż mam mniej dzieci. Uważam dynamikę dużej rodziny za bardzo wyjątkową, uwielbiałam książki o Kennedy’ach i tego rodzaju dynastiach. Jeden z moich przyjaciół jest najstarszym z dwunastki dzieci.

Twoja matka zmarła w wieku 45 lat. Twój ojciec wciąż żyje, czy widujesz go często?
Nie, nie widuję go zbyt często. Nieco częściej widuję moją siostrę, mimo, że wciąż jest na mnie zła za zabicie Zgredka. Zawsze mówiła, że nigdy mi nie wybaczy, jeśli zabiję Zgredka lub Hagrida. Ale Hagrid nigdy nie był w żadnym niebezpieczeństwie. Już zanim zaczęłam pisać wiedziałam, że on przeżyje. Ponieważ zawsze miałam w głowie obraz gigantycznego Hagrida, idącego przez las, płaczącego, z Harry’m w jego ramionach. Ojciec Rona właściwie miał umrzeć w piątej części. Nie zrobiłam tego, ponieważ czułam, że Artur Weasley był najwspanialszym ojcem w książce. Nie mogłam pozwolić Arturowi umrzeć, po prostu nie mogłam tego zrobić. To jest ojciec, jakiego każdy by sobie życzył. Tak, ja również.

Wszyscy rodzice w książce wciąż są razem. Czy kiedykolwiek pomyślałaś o napisaniu o miłej samotnej matce? Sama byłaś taką, kiedy zaczynałaś z Harry’m Potterem.
Planowałam, żeby rodzice Hermiony się rozeszli. Ale to było takie dziwne, nie pasowało do opowieści. To była pod-opowieść, która nigdzie nie pasowała. Dean Thomas pochodzi z rozbitej rodziny, tak w ogóle. Ale znacznie okroiłam jego historię. Stworzyłam ten świat ogromny, dla każdej postaci stworzyłam tło, ale nie mogłam tego w całości użyć. Musiałam dokonywać wyborów. I w końcu to jest świat dzieci.


Źródło, korekta: Selena

poniedziałek, 1 marca 2004

Mugole kontra tumany - czyli wywiad z Andrzejem Polkowskim

Teraz nie umiem sobie wyobrazić "Harry'ego Pottera" bez mugoli. Ale rzeczywiście, przetłumaczyłem pierwszy tom, używając słowa "tuman"- mówi Andrzej Polkowski. Dziś ukazuje się piąty tom "Harry'ego Pottera". Z Andrzejem Polkowskim, tłumaczem "Harry'ego Pottera", rozmawia Wojciech Orliński (wywiad z dnia 31 stycznia 2004 z "Wysokich Obcasów".)

Czy Pan przeczuwał, że pochłonie Pana świat fanów "Harry'ego Pottera", kiedy zabierał się Pan do tłumaczenia pierwszego tomu jego przygód?

Nie, to jest niepowtarzalne zjawisko: cały świat ludzi gotowych dyskutować do upadłego na temat najdrobniejszych szczegółów.

Czy ten fenomen dotyczy tylko dzieci?

Zdarzają się dorośli, ale to nie oni nadają ton, tylko młodzież, bardzo zresztą specyficzna. Często są to dzieci w okularach, raczej introwertyczne, bardzo inteligentne i samodzielnie myślące. Podejrzewam, że mają podobne kłopoty w szkole z nauczycielami czy osiłkowatymi rówieśnikami jak Harry Potter.

Ma Pan ma jakiś ulubiony wątek w książce?

Najbardziej lubię wszystko, co dotyczy rodziny Dursleyów, tę całą satyrę na mieszkańców jednakowych domów z wystrzyżonymi trawnikami. Dla większości fanów Pottera to tylko nudny dodatek, ale ja to uwielbiam. Zresztą w piątym tomie nareszcie poznajemy sekret tej rodziny i prawdziwe przyczyny, dla których tak bardzo się boją magii.

Dursleyowie są kwintesencją tego, co w "Harrym Potterze" nazywane jest mugolstwem. Początkowo jednak przetłumaczył Pan to słowo inaczej...

Jak już raz użyjemy jakiegoś przekładu, trudno się od niego uwolnić. Zapomniałem już o tamtym sporze i ja sam teraz nie umiem sobie wyobrazić "Harry'ego Pottera" bez mugolstwa i mugoli. Ale rzeczywiście, przetłumaczyłem pierwszy tom, używając słowa "tuman" w miejsce "mugol". Toczyłem wtedy o to wielkie spory z wydawcą, panem Robertem Gamble. On twierdził, że "muggle" nie ma pejoratywnego znaczenia. Ja na to pokazywałem mu różne słowniki, z których wynika, że to znaczy coś jak "oszołom, głupek".
Ale wobec deklaracji Amerykanina szkockiego pochodzenia był to oczywiście słaby argument.

Zaraz potem wybuchła afera z pewną amerykańską pisarką, która twierdziła, że wymyśliła to słowo, i wtedy wydawnictwo twierdziło coś wprost przeciwnego, właśnie powołując się na te same słowniki...

Tak, miałem z tego trochę satysfakcji. Z perspektywy czasu muszę jednak przyznać rację mojemu wydawcy. Nadmiernie pejoratywny wydźwięk słowa "tuman" wypaczałby odbiór książki, bo przecież kwestia dobra i zła w "Harrym Potterze" biegnie w poprzek podziału magiczny - niemagiczny. Są źli czarodzieje i dobrzy mugole. W słowie "mugol" zawarta jest nie tyle może obelga, ile łagodne lekceważenie, bo jakoś to słowo się rymuje z lekceważącym określeniem czyjejś narodowości, jak "Jugol" czy "Angol".

Niektórzy twierdzą, że w "Harrym Potterze" w ogóle nie ma dobra i zła. Albo wręcz - że to apoteoza czarnej magii.

Przeważnie twierdzą to osoby, które książki nie czytały albo czytały uprzedzone. Ze skrajnym uprzedzeniem można doszukać się szkodliwej propagandy nawet w "Opowieści wigilijnej" Dickensa! W końcu tam nie ma ani słowa o Bogu (mimo zbliżającego się święta kościelnego!), mamy za to nekromancję, okultyzm, wędrówki z duchami, czarną magię.
Mówiąc serio, w "Harrym Potterze" mamy uosobienie wszelkiego zła, jakim jest lord Voldemort, zabójca rodziców Harry'ego, który latami terroryzował świat czarodziejów. Voldemort nie jest jednak przybyszem z innego świata. Jego zło jest tylko wyolbrzymieniem zwykłego zła, z jakim stykamy się na co dzień. Egoizm, chciwość, pycha - postawy, które widzimy również u innych czarodziejów lub mugoli, znalazły swoje skrajne wcielenie u Voldemorta i jego popleczników.
Wszystkie negatywne zjawiska ze świata mugoli mają zresztą swój odpowiednik w świecie magii. W naszym świecie są Dursleyowie, ale w świecie magii jest rodzina Malfoyów. W naszym świecie mamy osiłków znęcających się nad słabszymi - to samo jest w Hogwarcie, tylko tam wszystko jest jeszcze bardziej przerażające, bo ma większą siłę. Mamy też przesłanie dydaktyczne: że największą wartością jest miłość i przyjaźń, że Harry Potter nie osiągnąłby sukcesu, gdyby nie pomoc innych ludzi, w tym również takich, których wcale nie uważa za swoich przyjaciół. Ja bym nawet powiedział, że dla mnie tego dydaktyzmu jest trochę za dużo.

Zastanawiam się, czy Voldemort może być porównany do jakiegoś realnego zła z naszej historii - czy jego upadek nie zbiega się czasem z upadkiem komunizmu?

Odtwarzając bezwzględną chronologię wydarzeń, można dojść do wniosku, że pierwsza klęska Voldemorta przypada na koniec drugiej wojny światowej, jest więc jakiś związek tego zła z totalitaryzmem. Ale drugi upadek to początek lat 80., a więc łączenie tego z komunizmem wydaje mi się naciągane. Dziś Voldemort odgrywa w tym świecie rolę zbliżoną do Osamy ben Ladena - działa z ukrycia, siejąc od czasu do czasu zniszczenie.

Czasem jako ojciec muszę przybrać ton belferski i bardzo się wtedy cieszę z dydaktycznej wymowy "Harry'ego Pottera". Kiedy widzę, że moje dzieci za bardzo emocjonują się reklamą, nie powiem im przecież, żeby przestały, bo wybitny filozof Erich Fromm napisał o tym książkę. Mówię: "Panowie, zachowujecie się jak Malfoy". To działa!

Tak, i to jak działa! Ja to wypróbowałem na swoich wnukach - kiedy wnuczka zaczepiała swojego młodszego brata, powiedziałem jej, że postępuje jak Dudley. Poczerwieniała ze wstydu.

Czy ma Pan jakiś klucz, którym się Pan kieruje przy przekładzie, na przykład z zasady zostawia jakieś słowa w języku oryginału?

Tłumacz zawsze wnosi coś od siebie, to nieuniknione. Moja największa ingerencja polega na tym, że J.K. Rowling w dialogach nadużywa dopowiedzeń. Moim zdaniem nie ma sensu pisać: "zaklął ze złością rozgniewany...", wystarczy samo przekleństwo. A co do klucza... Na przykład nie tłumaczę nazwisk, nawet jeśli są tak kuszące jak Longbottom. Ale i od tej zasady jest wyjątek - minister magii Korneliusz Knot. Skoro jednak akcja książki dzieje się w Anglii, nazwiska mają być angielskie.
Tłumaczę natomiast ksywki i przydomki. Tu zresztą dotykamy tego, co uważam za najsłabszy punkt mojego przekładu - to ksywki paczki czterech przyjaciół z Hogwartu [oryg. Moony, Wormtail, Padfoot i Prongs; po polsku odpowiednio: Lunatyk, Glizdogon, Łapa i Rogacz - przyp. "WO"]. Jeszcze ten Rogacz jakoś brzmi, bo "prongs" to dosłownie "poroże", ale Łapa... Dzisiaj bym to raczej tłumaczył jako Powsinoga, no ale już tak zostało.

Czytelnicy bombardują Pana listami w takich sprawach?

Bombardują wydawnictwo, a wydawnictwo mi te głosy przekazuje. Słucham ich bardzo uważnie, bo często jest w nich sporo racji.

Czy czytał Pan przekłady "Harry'ego Pottera" z Francji, Niemiec, Czech czy innych krajów?

Przy pierwszym tomie rzeczywiście z zainteresowaniem oglądałem inne przekłady, zwłaszcza niemiecki. Drugi tom już musiał się i tak trzymać konwencji zastosowanej w pierwszym.
Najwięcej zmieniono w przekładzie francuskim i czeskim - nawet Hogwart w wersji francuskiej nazywa się Poudlard. No ale to taka tradycja - Francuzi i Czesi wymyślili własne zamienniki nawet na "komputer".

Czy próbował Pan sporządzić na własny użytek mapę magicznego Londynu, porównując miejsca opisane w książce z prawdziwym miastem?

Ja to muszę robić jako tłumacz. Mam prywatne szkice sytuacyjne dotyczące różnych miejsc akcji - żeby np. wiedzieć, co jest z lewej, a co z prawej strony. Jeśli chodzi o magiczny Londyn, wyraźne wskazówki są co do tego, gdzie jest bank Gringotta. Na tej podstawie można odtworzyć położenie innych miejsc, przede wszystkim magicznej ulicy Pokątnej.

To gdzie ona jest?

Najprawdopodobniej gdzieś w okolicach Charing Cross Road.

To ulica słynąca z dużych i małych księgarni i antykwariatów! A zważywszy na to, że pociąg do Hogwartu odchodzi z dworca King's Cross - położonego tuż obok British Library - zastanawiam się, czy ukrytym przesłaniem książek o "Harrym Potterze" nie jest: prawdziwa magia to po prostu literatura...

Coś w tym jest. Bardzo nie lubię pytania, czy ja sam wierzę w magię, bo nie wiem, co ono właściwie znaczy. Że machając różdżką, można wywołać jakieś skutki? Oczywiście, że wierzę, bo widziałem dyrygenta podczas koncertu. Czy wierzę, że można sporządzić eliksir leczący choroby? Przecież to właśnie robią lekarze. Spójrzmy jednak na literaturę: w różnych miejscach świata ludzie biorą do ręki małe papierowe przedmioty zapełnione tajemniczymi znakami, które nazywają literami, i dzięki tym przedmiotom nagle wszyscy oni przenoszą się na ulicę Pokątną. Jeśli to nie jest magia - to co to jest magia?

Źródło: Fanclub HP

niedziela, 27 kwietnia 2003

"Ten cholerny Harry Potter!", czyli wywiad z Richardem Harrisem

"Ten cholerny Harry Potter!", czyli wywiad z Richardem Harrisem na podstawie "That goddamn Harry Potter" by Richard Ouzounian.

"Wolność słowa" - jedno z popularniejszych terminów skandowanych w dzisiejszych czasach. Wielka szkoda, że tylko i wyłącznie skandowany, a nie używany… Media (a bynajmniej znaczna ich część) w pogoni za gustami odbiorcy ukazują w gruncie rzeczy to, co ów odbiorca chciałby wiedzieć, a nie to, co wiedzieć powinien. Dzięki Bogu zdarzają się jeszcze ludzie, którzy podejmują próby "wyłamania" się ze sztywnego systemu. Taką osobą z całą pewnością jest dziennikarz i krytyk teatralny w jednej osobie - Richard Ouzounian. Znany jest on na zachodzie z serii swoich wywiadów, przeprowadzanych ze sławami, w tym także z Richardem Harrisem - aktorem, który wcielił się w postać Albusa Dumbledore w filmie "Harry Potter i kamień filozoficzny". Jego artykuł ukazuje nam obiektywnie postać zmarłego artysty. Wybrane fragmenty prezentujemy poniżej…

"Ten wywiad jestem wprost winien Richardowi Harrisowi. Kiedy spotkaliśmy się na Toronto Film Festival we wrześniu 2001 czułem się jakbym spędził krótką chwilę z naprawdę niezwykłym człowiekiem. Jak przeczytacie poniżej otworzył on przede mną swe serce i duszę na ogrom spraw." - Niestety tekst nie miał ujrzeć przysłowiowego światła dziennego aż przez 2 lata, a przynajmniej nie jego całość. Co zrobili bowiem wydawcy? Jak nie trudno się domyśleć, opublikowali wyłącznie część mówiącą o mającym się wówczas ukazać filmie o przygodach małego czarodzieja, Harry'ego Pottera.

A jak na to zareagował Harris? "Zaufałem temu bękartowi i opowiedziałem mu o wielu ważnych sprawach, ale co on drukuje? Nic oprócz cholernego Harry'ego Pottera!" - powiedział o Ouzounianie. Takich słów pada jeszcze wiele - sam wywiad zaczyna się od słów: "Proszę, nie pytaj mnie o ten przeklęty film o Potterze. Nie dlatego tu jestem." Richard Harris bowiem, jak zawsze, nie boi się wyrażać swojej opinii, nawet, jeżeli miałoby to zaszkodzić jego roli. Nagle sytuacja zmienia się jednak wprost radykalnie - aktor umiera, a dziennikarz postanawia opublikować całą rozmowę. Szkoda, że tak późno, gdyż Harris poza wizerunkiem wykreowanym ostatnimi czasy przez media, okazuje się bardzo ciekawą osobą.

Co bowiem najbardziej ujęło aktora w jednym z jego ulubionych filmów, w których występował - "My Kingdom" (a trzeba wiedzieć, że jest to przeniesienie szekspirowskiego dramatu "Król Lear" w rzeczywistość współczesnego Liverpoolu)? - "Lubię ten film, bo nie ma w nim strachu przed ukazaniem ciemności (…) Don Boyd (reżyser) ma wielkie pojęcie tego jak czarny i zły może być świat, takie same mam ja. (…) Wiem jak to jest, podnieść się z dna desperacji i znowu stanąć na nogi. Podobnie jest z Królem Lear." Harris nie jest, bowiem człowiekiem bez tzw. "przeszłości":

"Czy wiesz, że kokaina prawie mnie zabiła? Moje serce zatrzymało się i musieli mnie przywracać do życia - myślę, że był to rok 1978. (…) Chciałbym móc powiedzieć, ze zmieniłem moje życie natychmiast, ale byłoby to nieprawdą. Jednak starałem się, w pewnym stopniu się poprawiłem... Nawet, jeżeli moje aktorstwo nie."

Co jeszcze mówi o swoim aktorstwie? - "Dano mi kiedyś złoty podarunek, a ja odrzuciłem go za garść srebra. Wziąłem talent, który dał mi Bóg i wrzuciłem go do rzeki zwanej Hollywood." Jednak to aktorstwo było dla niego szansą, aby wyrwać się z domu ojca - rolnika, gdzie mieszkał z dziewięciorgiem rodzeństwa.

Pierwsza rola? "Dali mi rolę gracza w rugby, który był draniem. Nie kosztowało mnie to dużo gry aktorskiej. Nic dziwnego, że zrobiło ze mnie gwiazdę." Tak, bo sir Richard to wielka gwiazda w czasach swojej młodości. O tamtych czasach mówi zresztą z właściwym sobie ironicznym sentymentem: "Byłem wygadany, (...) byłem wtedy przystojnym gnojkiem, nie, nie przystojnym, pięknym! (…)Tak, byłem piękny do cholery, a jestem tak okropną bestią teraz, ze chyba mogę być dumny z uciech mojej młodości?". Dopiero później przyszły "chude lata", aż do momentu otrzymania roli w filmie o przygodach Harry'ego Pottera…


Richard Harris - syn irlandzkiego rolnika, jeden z dziewięciorga rodzeństwa, niedoszły gracz w rugby, który swą wielką szansę znalazł w aktorstwie. Jak jednak powszechnie wiadomo, zawód ten to nie przysłowiowy "łatwy kawałek chleba" i tak po wielkich kinowych sukcesach (a nawet zaistnieniu na listach przebojów!), przyszły lata artystycznego "zastoju", a także skandale narkotykowe… Aż do czasu filmu "Harry Potter i Kamień Filozoficzny"… już pod koniec życia. Właśnie ta ekranizacja przyniosła aktorowi ponowną sławę, jednak Harris nie chciał być zapamiętany tylko z tego powodu… może właśnie, dlatego gdy wspomniany już dziennikarz, Richard Ouzounian, (pod wpływem wydawców, zresztą) publikuje tylko tę - prezentowaną poniżej - część rozmowy (o tematyce potterowskiej), sir Richard komentuje to "delikatnie": "Zaufałem temu bękartowi i opowiedziałem mu o wielu ważnych sprawach, ale co on drukuje? Nic, oprócz cholernego Harry'ego Pottera!" Tak, bo był to nie tylko wybitny aktor, ale także człowiek, który nie bał się jasno i otwarcie wyrażać tego, co myśli…

"Wiesz, ja nigdy nawet nie przeczytałem tych książek." - Przyznaje Harris - "Wiedziałem jedynie, że ciągle oferują mi tę pracę i podnoszą gażę za każdym razem, kiedy dzwonią. A ja odmawiam im, z bardzo dobrego powodu. Widzisz każdy, kto przyjmuje rolę w filmach "potterowskich", musi się zgodzić na zagranie w dalszych częściach. Wszystkich! Nie wiedziałem, czy chcę w ten sposób spędzić ostatnie lata swojego życia, więc odmawiałem."

Śmieje się cicho na wspomnienie "nagonki" spowodowanej jego odmową. "Gazety, radio, telewizja - dosłownie wszyscy "uwzięli" się wtedy na mnie! Czekali na ten film, a ten pie*** Richard Harris powiedział: NIE!"

"Ale wtedy moja wnuczka, Ella mająca 11 lat, a którą kocham całym moim sercem przyszłą do mnie pewnego dnia i powiedziała: 'Dziadku, słyszałam, że nie będzie Cię w filmie o Harry'm Potterze.' - odpowiedziałem, że rzeczywiście tak jest, a wtedy ona popatrzyła mi prosto w oczy i oznajmiła: 'Jeżeli nie zagrasz Dumbledore'a, to już nigdy nie zamienię z tobą ani słowa!"

Harris wyciąga przed siebie ręce w geście bezradności. "No i co mogłem zrobić? Nie chciałem mieć na głowie jeszcze tego, więc powiedziałem tak. A w gruncie rzeczy okazało się to miłym doświadczeniem. Pracowałem najpierw przez dwa dni, potem miałem dwa tygodnie przerwy i znowu kilka dni pracy. Może przepracowałem w gruncie rzeczy… trzy tygodnie, w rozbiciu na kilka miesięcy. Bardzo dobrze, jak na mój wiek - właśnie tak powinno się to odbywać"

Jest on również "zwolennikiem" najważniejszego z aktorów - 12-to letniego Daniela Radcliffe'a, który gra Pottera. "Krótko przed rozpoczęciem kręcenia, (reżyser) Chris Columbus zapytał, czy nie spędziłbym trochę czasu z dzieciakami, aby mogły do mnie przywyknąć. Powiedziałem wtedy: 'Pewnie.' Usiedliśmy, więc razem jednego wieczoru, a ja pokazywałem im sztuczki karciane. (…) W końcu Chris kazał nam przeczytać kilka scen, w których występujemy wspólnie, a kiedy skończyliśmy, młody Daniel powiedział do mnie: 'To był kawał dobrego czytania! Myślę, że będzie pan całkiem niezły w tej roli!' Dobry Boże, żeby mieć w tym wieku tyle pewności siebie. Ja nie mam takiej nawet teraz!"

Mimo, iż nie przeczytał książek przed zaakceptowaniem roli, Harris jest pełen podziwu dla autorki, J.K. Rowling. "Chciałbym móc… 'poszperać' w dwóch rzeczach - jej umyśle i koncie bankowym! (...)"

Harris, nagle zmęczony, spojrzał na mnie i powiedział: "Proszę, opowiedziałem Ci o Harry'm Potterze. Oto, czego chcą gazety, ale postaraj się wykorzystać równie dobrze resztę z tego, co powiedziałem. Ponieważ… widzisz, ja nie chcę być zapamiętany wyłącznie za te filmy, a boję się, że to właśnie się stanie…"


Wywiad pochodzi ze strony Prorok.pl, został przetłumaczony z oryginału przez redaktorkę Proroka, Eternity.

czwartek, 27 marca 2003

Daniel Radcliffe - wywiady


Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Kamień Filozoficzny

Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic

Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic (2)

Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic (3)



(Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Kamień Filozoficzny, czyli prawdopodobnie w listopadzie/grudniu 2001 roku.)

Opowiedz w kilku słowach, o czym jest, twoim zdaniem film "Harry Potter i kamień filozoficzny"!

Daniel Radcliffe: Tak, ogólnie, jest to opowieść o przemianie najzwyklejszego z pozoru chłopca w bohatera magicznego królestwa.

A jaki jest Harry?

D.R.: Ta postać jest taka prawdziwa, realistyczna, że wręcz wyskakuje ze stron książki! Znam kilku chłopców trochę do niego podobnych. Zresztą Harry jest tak złożoną postacią, że wielu ludzi mogłoby odnaleźć w nim swoje wady czy zalety, i się z nim identyfikować.

Jak się czułeś, gdy to właśnie ciebie wybrano do zagrania tej roli?

D.R.: Byłem z siebie dumny. Nie wiem, ilu chłopców brano pod uwagę i tak naprawdę wcale nie chcę tego wiedzieć, bo chyba bym się tej liczby przestraszył. Ale zdaję sobie sprawę, że książka jest niesamowitym fenomenem na całym świecie...Na pewno setki, miliony ludzi chciało zagrać w tym filmie. To niewiarygodne, że na Harry 'ego Pottera wybrano właśnie mnie!

Pamiętasz moment kiedy się o tym dowiedziałeś?

D.R.: Siedziałem w wannie i rozmawiałem z mamą. Wtedy wszedł tata i powiedział, że dostałem tę rolę. Byłem tak szczęśliwy, że aż krzyczałem z radości. O drugiej nad ranem zbudziłem rodziców pytając, czy to sen i czy naprawdę będę mógł grać w filmie o Harry 'm Potterze.

Miąłeś tremę na planie zdjęciowym?

D.R.: Czułem się całkiem fajnie - dzięki reżyserowi. Chris Columbus jest fantastycznym człowiekiem! Rozmawia z każdym, a niektórzy reżyserzy przecież wcale nie gadają z aktorami. Chris naprawdę starał się nam pomagać. Na dodatek jest bardzo zabawny.

Filmowy Harry ma dwójkę przyjaciół...

D.R.: Tak - Rona oraz Hermionę. Od razu, jak tylko Ron i Harry spotykają się, zostają najlepszymi przyjaciółmi. Od początku wiedzą, że mogą się ze sobą świetnie dogadywać. Później Harry Potter bardzo lubi też Hermionę, chociaż na początku ona trochę się wymądrza i zadziera nosa.

Każdy z tej waszej czarodziejskiej trójki jest całkiem inny...

D.R.: Między Harry 'm, Ronem i Hermioną istnieje silna więź. Ron jest prześmieszny, zabawny, a Hermiona z kolei jest taka niesamowicie mądra! Jest jak... fontanna wiedzy. W sumie oboje są wspaniali i Harry świetnie się z nimi czuje.

Co Ci się najbardziej podoba w tej całej historii o Potterze?

D.R.: Sam pomysł jest już niesamowicie oryginalny i nigdy wcześniej nikt czegoś takiego nie stworzył. Ta cała magia... Gdyby tak zebrać jakieś milion osób, a J.K. Rowling (autorka serii książek o przygodach Harry'ego) byłaby między nimi, to tylko ona jedna wymyśliłaby np. quidditch. Nie mogę sobie wyobrazić, jak w ogóle można stworzyć w głowie tak zwariowany sport, jak niby-koszykówka na miotłach! Kiedy to czytam myślę sobie "To jest super! Gdybym tylko potrafił cos takiego wymyślić!

* * * * *




(Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic , czyli prawdopodobnie w listopadzie/grudniu 2002 roku.)

Jak dajesz sobie radę łącząc normalne życie w szkole z kręceniem filmów?

Kiedy pracuję, mam codziennie od trzech do pięciu godzin zajęć szkolnych. Teraz, podczas długiej przerwy między kręceniem drugiego i trzeciego filmu, jestem w szkole właściwie po raz pierwszy od dwóch lat.

Czy dziwnie jest być znowu w szkole?

W pewnym sensie tak, ale koledzy są bardzo mili...

Są nastawieni pozytywnie czy też trochę sztywni w stosunku do ciebie?

Uważam, że niektórzy z nich zupełnie nie wiedzą, czego się po mnie spodziewać. Wszyscy są mili, chociaż trochę ostrożni na początku.

Jakie znaczenie miał dla ciebie powrót do roli Harry'ego po sukcesie pierwszej części Harry'ego Pottera.

Duże, ponieważ nie było długiej przerwy pomiędzy ukończeniem pierwszej części i rozpoczęciem drugiego filmu. Kiedy zaczynaliśmy drugi film, pamiętaliśmy jeszcze pierwszy.

Zatem nie było problemów przy wcielaniu się w rolę?

Nie.

Co myślałeś o pierwszym filmie, kiedy zobaczyłeś go w całości?

Myślałem, że to dobry, naprawdę niezwykły film, ale uważam, że druga część jest dużo lepsza. Wynika z tego, że film jest znakomity.

Co, twoim zdaniem, sprawiło, że jest lepszy od pierwszej części?

Ja, Emma i Rupert mogliśmy rozwinąć swój "warsztat aktorski". Poznaliśmy trochę lepiej swoją pracę, Chris mógł eksperymentować z różnymi ustawieniami kamer, robić to, co chciał. Podczas kręcenia pierwszego filmu nie miał takich możliwości, bo nie wiedzieliśmy zbyt dużo o tym, co robimy, a to ograniczało reżysera.

Chris mówił, że pierwszy film rzeczywiście był dla waszej trójki nauką aktorstwa.

Tak, jak sądzę pierwszy film był wprowadzeniem - zdobyciem nowych umiejętności, zapoznaniem się z pracą aktora - do drugiego.

Czy podczas kręcenia filmu ty, Rupert i Emma zaprzyjaźniliście się?

Byliśmy przyjaciółmi już w pierwszym filmie. W drugiej części jesteśmy jeszcze lepszymi.

Czy uważasz, że Komnata Tajemnic jest bardziej mrocznym filmem niż pierwsza część przygód Harry'ego Pottera?

Tak, z powodu fabuły samej w sobie. W pierwszym filmie w całej szkole nie było osób, które byłyby w niebezpieczeństwie, którym groziłaby śmierć. Drugi film jest znacznie bardziej mroczny, także z powodu charakteru Harry'ego. Harry staje się paranoikiem, słyszy głosy, w jednej scenie (film i książka) myśli, że mógłby zabić. Jest zagubiony.

Jak się czujesz podczas kręceniu scen akcji i które z nich były najtrudniejsze?

Jedną z najtrudniejszych rzeczy było wspinanie się po ścianie skalnej. To była fantastyczna zabawa, ale zarazem - ciężka praca. Wszedłem bardzo wysoko, na sam szczyt.

Co wniosły nowe postacie wprowadzone do opowieści, grane przez Kennetha Branagha i Jasona Isaacsa?

Myślę, że wprowadzenie nowych postaci spowodowało wzrost napięcia. Jeśli zapytasz większość z osób, które przeczytały trzy czwarte drugiej części Harry'ego Pottera, kto ich zdaniem jest czarnym charakterem - odpowiedzą: Gilderoy Lockhart lub Lucius Malfoy. Uważam, że dobrze, że są dwie takie osoby, które mogą być czarnymi charakterami w szkole. Historia stała się bardziej tajemnicza i to jest wspaniałe.

Oni z pewnością są bardzo barwnymi i ekstrawaganckimi postaciami.

Fakt: Jason Isaacs z długimi blond włosami i Ken Branagh z niezwykłym królewskim mundurze.

Co lubisz robić, jeśli masz wolny czas?

Oglądać filmy, słuchać muzyki, jeść.

Podobno jesteś fanem muzyki punkowej?

Zdecydowanie.

* * * * *




(Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic , czyli prawdopodobnie w listopadzie/grudniu 2002 roku.)

Martin Palmer: Na co dzień też nosisz okulary?

Daniel Radcliffe: Nie, choć powinienem, bo trochę wzrok mi się psuje od komputera. Kiedyś założyłem okulary, ale zaraz zgubiłem

M. P.: Twoje życie zapewne zmieniło się od czasu, kiedy zagrałeś ucznia Hogwart, bo wszyscy widza w Tobie Harry'ego.

D. R.: Zmieniło się, ale nie bardzo. Czasem ludzie rozpoznają mnie na ulicy i chcą porozmawiać o filmie. Mówią zazwyczaj bardzo miłe rzeczy. Może komuś wydałoby się, że to strasznie nudne, wciąż spotykać ludzi, którzy chcą się podzielić uwagami na temat filmu. Ale nie dla mnie. Bardzo lubię ich obserwować. W ten sposób mogę się czegoś nauczyć i wykorzystać to jako aktor.

M. P.: W filmie "Harry Potter i Komnata Tajemnic" zagrałeś małego czarodzieja drugi raz.

D. R.: Ale ten Harry z drugiej części nie jest już taki mały. Dorasta. Pewniej też porusza się po szkole czarodziejów - Hogwarcie. Odkrywa, że dzieje się tam coś złego. Ktoś otworzył Komnatę Tajemnic i chce wypędzić ze szkoły wszystkie szlamy.

M. P.: I Harry będzie musiał się z tym kimś rozprawić?

D. R.: Tak, i dlatego staje się "mocnym facetem", kimś w rodzaju bohatera filmu akcji, tyle że dla młodszej widowni. Bardzo lubiłem kręcić sceny kaskaderskie. Oczywiście, nie we wszystkich mogłem wziąć udział i wtedy zastępował mnie kaskader, David Holmes. Chociaż on ma 19 lat, jest mniej więcej mojego wzrostu. Pomagał mi też w treningach przed filmem. Dzięki niemu jestem o wiele bardziej wysportowany niż kiedyś i mogłem sam wystąpić w wielu trudnych scenach.

M. P.: Pewnie Twoi fani myślą, że jesteś ekspertem od Harry'ego Pottera?

D. R.: Uwielbiam powieści o nim, lecz nie pamiętam wszystkich szczegółów. Na przykład - z czego jest zrobiona moja różdżka. Kilka razy plan filmowy odwiedzili prawdziwi fani filmu i im nie trzeba było tłumaczyć, jaką scenę akurat kręcimy, bo wielu z nich zna książki o Harry'm Potterze niemal na pamięć.

M. P.: Jak zareagowali Twoi znajomi na to, ze stałeś się gwiazdą filmową?

D. R.: Na szczęście, moi przyjaciele widzą we mnie Daniela, a nie Harry'ego. Ale muszę przyznać, że część osób jest o moją sławę zazdrosna i widząc mnie mruczą pod nosem "ten słynny Harry Potter", trochę jak Draco Malfoy (śmiech). Czasem starają się zrobić mi na złość. Takie zagrywki pozwalają mi docenić, że mam prawdziwych przyjaciół.

M. P.: A czy grający Rona Rupert Grint i Emma Watson (Hermiona) także stali się Twoimi przyjaciółmi?

D. R.: No jasne! Emmę cenię za to, że jest taka bystra. Zupełnie jak Hermiona. Rupert natomiast jest strasznie zabawny. Potrafi naśladować każdy dźwięk. Jest też histerykiem, trochę jak filmowy Ron. W ogóle jesteśmy prywatnie podobni do granych przez nas postaci. Nawet fizycznie, choć ostatnio sporo urośliśmy. Zwłaszcza Rupert. Jest teraz znacznie wyższy ode mnie.

M. P.: Niedługo zaczniecie pracę na planie trzeciej części. Czy po zakończeniu zdjęć będziesz miał wakacje?

D. R.: Tak, ale dopiero w sierpniu. Wtedy wybieram się do Ameryki. Bardzo lubię ten kraj - byłem tam już dwa razy. Podobało mi się też w Disneylandzie i w Nowym Jorku.

M. P.: Czy podczas pracy na planie nie miąłeś problemów z nauką?

D. R.: O nie! Wtedy miałem najlepsze oceny w całym moim życiu, głównie dzięki pracy pewnego czarodzieja uczącego mnie indywidualnie. To dzięki niemu zdałem trudne egzaminy i dostałem się do mojej wymarzonej szkoły średniej. Poza tym na egzaminie miałem pytanie o "Wieczór Trzech Króli" Szekspira. Kiedy czytałem tę komedię, okazało się, ze wiele postaci przypomina te z "Harry'ego Pottera". Przypomniało mi się też, że autorka powieści, J. K. Rowling, bardzo inspirowała się tym dziełem pisząc swoje powieści.

M. P. Czy nie kusiło Cię, żeby zapytać panią Rowling, która cały czas kręciła się po planie filmu, co przydarzy się Harry'emu w następnej powieści?

D. R.: Kusiło, ale dlaczego miałbym to wiedzieć wcześniej niż inni? Chcę, żeby to była niespodzianka!

* * * * *



(Wywiad przeprowadzony po premierze filmu Harry Potter i Komnata Tajemnic , czyli prawdopodobnie w listopadzie/grudniu 2002 roku.)

Bravo - Co powiesz na temat plotki, że rolą w drugiej części "Harry' ego Pottera" pożegnałeś się z filmem ?

Daniel - Tak jak mówicie - to tylko plotka. Dla mnie jest oczywiste, że wiosną zaczynam zdjęcia do kolejnej części, "Harry Potter i Więzień Azkabanu". W domu przechowuję podpisany przez rodziców kontrakt. Ale czy potem zagram w jeszcze jednej części, naprawdę dzisiaj jeszcze nie wiem.

Bravo - Poznałeś już reżysera trzeciego odcinka, Alfonso Cuaróna ?

Daniel - Osobiście, niestety nie. Nie widziałem również jego ostatniego filmu. U nas w Anglii wpuszczają na niego, dopiero gdy ma się skończone 18 lat. Strasznie dużo tam sexu (śmieje się) !!!

Bravo - Jak Ci się pracowało przy "Komnacie Tajemnic" ?

Daniel - Czułem się jak na wielkim zjeździe rodzinnym. Większość osób znałem ze zdjęć z pierwszej części. Muszę się przyznać, że z powodu mutacji ciągle zmieniał mi się głos i niektóre sceny musieliśmy kręcić wiele razy.

Bravo - Przy których z nich miałeś największy ubaw ?

Daniel - Scena, w której z pomocą czarodziejskiej różdżki walczę z Draco, to po prostu rewelka. Poza tym fajnie wypadło pierwsze spotkanie Rona i Harry'ego z pająkiem - Aragogiem. Ron, czyli Rupert strasznie głośno wrzasnął ze strachu. Słysząc go, byłem pewien, że narobił w gacie.

Bravo - Zdarzyły się też niebezpieczne sytuację ?

Daniel - O, tak! W scenie, w której prawie wypadam z latającego samochodu, naprawdę wisiałem 10 metrów nad ziemią i robiło mi się słabo. Przypominało to trochę szaleńczą jazdę kolejką górską w wesołym miasteczku.

Wywiad z Andrzejem Polkowskim - tłumaczem cyklu o Harry'm Potterze

Wywiad przeprowadzony został 26.01.2001 roku prze wodnicę.

wodnica: Pan sam nie uważa się za mugola. Jak Pan się broni przez zmugoleniem? Czy często spotyka Pan w życiu codziennym mugoli? A propos - używanie tego słowa pisanego wielką literą okazało się podobno niepoprawne?

Andrzej Polkowski: Zacznijmy od drugiego pytania. W początkowej wersji tłumaczenia pierwszego tomu "Muggles" przełożyłem jako "Tumani", idąc za wyraźnie pogardliwym znaczeniem tego słowa w książce i za takimi slangowymi wyrażeniami, jak "mug" czy "muggins" (prostak, głupiec). Właściciel wydawnictwa, pan Robert Gamble, nie chciał się na to zgodzić, upierając się, że samo słowo nic nie znaczy i że "Muggles" to po prostu zwykli ludzie, niekoniecznie głupi czy źli. Powoływał się na Hermionę, pochodzącą z rodziny poczciwych mugoli. Uległem naciskowi, choć później się okazało, że chyba miałem rację, bo jakaś Angielka wytoczyła pani Rowling proces o plagiat, twierdząc, że to ona pierwsza użyła terminu "Muggles" w swojej książce. Prawnicy pani Rowling wygrali proces, wykazując, że "Muggles" to słowo występujące w słownikach slangów i oznaczające właśnie... tumanów, frajerów, prostaków. Ostatnio jeden z czytelników przysłał mi e-mail z takim rozwiązaniem tej zagadki: być może J. Rowling wymyśliła "Muggles" na zasadzie skojarzenia: "mag-less" - "ludzie nie-magiczni". Ciekawa koncepcja, choć nie do końca ścisła fonetycznie. A jeśli chodzi o dużą czy małą literę, to byłem od początku za małą literą, bo to nie żadna narodowość, tylko rodzaj ludzi. Jeśli już ich się pisze dużą literą, to tym bardziej trzeba by tak pisać Czarodziejów. W końcu zadecydował autorytet rzeczoznawcy językowego, którego poprosił o recenzję wydawca. A w ogóle mugole to po prostu ludzie pozbawieni zdolności czarodziejskich. To zdecydowana większość ludzi, dlatego pytanie powinno brzmieć: "Czy często spotykam w życiu codziennym czarodziejów?". Między tymi dwoma rodzajami ludzi istnieje pewne napięcie. Ponieważ książki J. Rowling pisane są głównie z punktu widzenia świata czarodziejów, termin "mugole" nabiera znaczenia pejoratywnego: to tumany, które muszą używać skomplikowanych urządzeń technicznych, zamiast np. pstryknąć palcami lub machnąć różdżką. Z kolei dla mugoli czarodzieje to nieokrzesani dziwacy, po których wszystkiego można się spodziewać (i nie bez racji). Powieści o Harry'm Potterze zaostrzają ten konflikt, bo rzeczywiście czarodzieje wprowadzają do świata mugoli spore zamieszanie. Jest jednak jeszcze jedno znaczenie terminu "mugole", wynikające z takiej, a nie innej konstrukcji fabuły w tych książkach. Najlepiej poznajemy krewnych Harry'ego, czyli wuja Vernona i ciotkę Petunię, a to uosobienie drobnomieszczaństwa, dulszczyzny, kołtuństwa, karierowiczostwa, snobizmu i straszliwego egoizmu. W tym znaczeniu w naszym świecie aż roi się od mugoli. Myślę, że jedną z ważniejszych przyczyn tak wielkiego powodzenia książek o Harry'm Potterze jest właśnie bezlitosne wyszydzenie takich ludzi, co bardzo odpowiada młodym czytelnikom. W tym znaczeniu oczywiście nie uważam się za mugola i nie muszę się bronić przed zmugoleniem, bo po prostu unikam takich ludzi i środowisk. Staram się, by mój dom bardziej przypominał Norę państwa Weasleyów niż Privet Drive. I najchętniej czytuję takich autorów, którzy z walczą z tak pojętym mugolstwem.

wodnica: W jednej z wyznaniowych szkół w Wielkiej Brytanii zabroniono uczniom czytania książek o Potterze ze względu na "niebiblijne" wątki czarnoksięskie. Jak Pan ocenia taką decyzję ciała pedagogicznego?

Andrzej Polkowski: Nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych grupy i organizacje fundamentalistów chrześcijańskich próbowały wzniecić kampanię przeciw książkom o Harry'm Potterze, oskarżając je o wychwalanie czarnej magii, czarownic, czarów itp., co jest sprzeczne z Biblią. O ile wiem (z Internetu) te kampanie zakończyły się fiaskiem. To zupełnie absurdalny zarzut. Posługując się nim, trzeba by zakazać dzieciom czytania w ogóle bajek i fantasy, bo czary są tam niezbywalnym elementem. A co zrobić z C. S. Lewisem, wielkim moralistą chrześcijańskim, którego cykl o Narnii nazywany jest "protoewangelią"? Co z "Faustem", Tolkienem, "Alicją w krainie czarów"? To po prostu okropna ignorancja, nieznajomość gatunków literackich i archetypów kultury. Przypominam też, że Pan Jezus objawił się światu po raz pierwszy za pośrednictwem magów ze Wschodu, astrologów, którzy postawili poprawny horoskop i dlatego Go odnaleźli i oddali mu hołd. Z chrześcijańskiego punktu widzenia ocenie podlega moralna wymowa tych książek, a chodzi w nich przecież o walkę dobra ze złem, w której dobro zwycięża. To już bardziej w baśniach braci Grimm czy z tysiąca i jednej nocy można się spotkać z fabułą moralnie dwuznaczną.

wodnica: Polska premiera trzeciego tomu opowieści o czarodzieju Harry'm Potterze była zapowiadana na okres przed świętami Bożego Narodzenia. Ostatecznie przełożono ją na 31.01.2001. Wydawca tłumaczył to m.in. możliwością dopracowania przekładu. Czy dużo się zmieniło w porównaniu z wersją oddaną przez Pana 15 października?

Andrzej Polkowski: O ile wiem, Wydawnictwo Media Rodzina przesunęło termin publikacji trzeciego tomu głównie z powodów rynkowo-marketingowych. Wersja oddana przez tłumacza zawsze podlega opracowaniu redakcyjnemu, za które przynajmniej ja jestem bardzo wdzięczny, jeśli tylko jest ono wnikliwe. Podczas pracy tłumacz wchodzi w pewną skomplikowaną grę z tekstem oryginalnym i po jakimś czasie często zatraca świeżość spojrzenia na tekst polski. Muszę też wyznać, że tempo pracy nad dwoma pierwszymi tomami było stanowczo za duże, a redakcja niezbyt staranna, stąd tyle pomyłek i kiksów. Przyzwyczajony jestem do ustalonego cyklu pracy: tłumaczę całość (nigdy nie czytam książki przed tłumaczeniem), odczekuję ze dwa tygodnie i poprawiam całość, wysyłam do redakcji i wreszcie przychodzi ta najważniejsza faza: nadanie przekładowi ostatecznego kształtu po propozycjach redaktora. Od pierwszej wersji (first draft) dzieli tę ostatnią fazę dość dużo czasu, więc można na swój przekład spojrzeć niejako z zewnątrz. A na koniec jest jeszcze faza korekty składu. W przypadku dwu pierwszych tomów starczyło czasu tylko na dwie pierwsze fazy. Dlatego domagałem się od Wydawcy, by następne tomy nie były już opracowywane w takim tempie. Opóźnienie wydania trzeciego tomu okazało się zbawienne, bo po raz pierwszy dostałem korektę składu i znalazłem w niej jeszcze ze dwadzieścia błędów.

wodnica: Czytelnicy, którzy sięgnęli po angielski oryginał powieści o Harry'm Potterze, zachwycają się językiem tych książek. Czy nie miał Pan tremy przystępując do tłumaczenia?

Andrzej Polkowski: Nie miałem tremy przystępując do pracy nad pierwszym tomem, bo wówczas jeszcze nie było takiego szału z tymi książkami na całym świecie. Trema, a właściwie okropna presja, pojawiła się po wydaniu przekładu drugiego tomu, kiedy okazało się, że mnóstwo czytelników dokonuje drobiazgowej egzegezy tekstu i wyłapuje prawdziwe lub pozorne błędy. Myślę, że jeszcze żaden tłumacz nie pracował pod taką presją, odczuwalną natychmiast dzięki internetowi. To w ogóle niesamowite zjawisko! Czytelnicy zaczynają redagować książki! I czynią to bez pardonu, na zasadzie: to nasza książka i ma tak być, jak my chcemy. Muszę przyznać, że wyłapali wiele błędów, a poza tym tworzy się jakaś przedziwna więź między czytelnikami. Uznałem ją za wspaniałe zjawisko i właśnie dlatego zwróciłem się do czytelników z propozycją wymyślenia polskiego imienia tego krwiożerczego buldoga. Przyszło ponad 200 propozycji!

wodnica: Jak radził Pan sobie z zabawami językowymi Joanne K. Rowling? Co podczas przekładu sprawiło Panu najwięcej trudności?

Andrzej Polkowski: Tłumaczenie książek J. Rowling to wspaniała przygoda. Występują tam różne żargony, różne sposoby wypowiadania się różnych rodzajów ludzi i poszczególnych bohaterów. Zabawy językowe to sama rozkosz! Najwięcej trudności sprawia wymyślanie odpowiedników imion własnych, które coś znaczą, ale bardzo to lubię. No i tych wszystkich magicznych stworów, zaklęć, eliksirów itd. Tłumaczyłem już sporo książek dla dzieci, w tym "Opowieści z Narnii", więc mam jakieś doświadczenie. Pomysły nie zawsze są najlepsze i często dochodzi do zażartych dyskusji z redaktorem i szefami Wydawnictwa. Ostatnio bardzo mi pomaga korespondencja e-mailowa z Asią Lipińską, srogą, ale przyjazną egzegetką książek o Harry'm Potterze z Warszawy. To takie pierwsze zwierciadło przekładu.

wodnica: Cykl o Harry'm Potterze jest bardzo mocno związany z tradycyjną literaturą angielską dla dzieci, poczynając od "Davida Copperfielda" Dickensa, poprzez "Alicję w krainie czarów", powieści Edith Nesbit o zaczarowanych zamkach, Piaskoludku i feniksie po cykl narnijski C. S. Lewisa. Skąd zatem takie szalone powodzenie Harry'ego Pottera? Czy nie tkwi ono w dużym stopniu właśnie w języku?

Andrzej Polkowski: Na pytanie o prawdziwe przyczyny aż takiej, monstrualnej popularności książek o Harry'm Potterze chyba jeszcze nikt wyczerpująco nie odpowiedział. Ja sądzę, że jest ich kilka, np. udane wykreowanie świata odrębnego (równoległego), który dzieci uznały za własny i przeciwstawienie mu świata "normalnych" ludzi. Jest przecież taka tendencja w kulturze młodzieżowej: mamy swój świat, swój język, swoją muzykę, swoje stroje, a "mugolom" nic do tego, bo i tak nic nie zrozumieją. I - podkreślam to ponownie - w tym dziecięcym świecie jest bardzo wyraźny podział na zło i dobro. Nie znaczy to wcale, że bohaterowie są czarno-biali, przeciwnie, popełniają błędy, czasem grzeszą, kłamią, ale w końcu zło zostaje obnażone, osądzone i pokonane. Dzieci łatwo odnajdują się w tych postaciach. Myślę, że tym, co współczesna młodzież najbardziej odrzuca, jest obłuda. To prawda, że tradycja dziecięcej literatury angielskiej jest o wiele bogatsza niż nasza, choć należy pamiętać, że tak naprawdę wielki sukces J. Rowling zaczął się od wydania dwu pierwszych tomów w Stanach Zjednoczonych, nie w Anglii. Nie przywiązywałbym zbyt wielkiej wagi do roli tej tradycji. Wcale nie jestem pewny, czy młodzi czytelnicy Harry'ego Pottera we współczesnej Anglii lub Stanach znają tę tradycję. Myślę, że jest przeciwnie i że książki o Harry'm Potterze zapełniły lukę po tej tradycji. Osobiście uważam, że np. baśnie C. S. Lewisa są o wiele bogatsze, lepsze językowo i mądrzejsze, a jednak aż takiej furory nie zrobiły. Albo: nie sądzę, by wielu czytelników J. Rowling znało książki Kiplinga (nie mówię tu o "Księdze dżungli", tylko np. o "Stalky i kompania" czy "Kapitanowie zuchy"), a dla mnie to bliskie źródła książek J. Rowling. Trzeba też brać pod uwagę współczesną niesamowitą szybkość szerzenia się opinii i mód dzięki internetowi, telewizji i prasie. Kiedy dostałem do przekładu pierwszy tom, natychmiast zajrzałem do Internetu i Altavista wyszukała mi kilka tysięcy adresów klubów fanów Harry'ego Pottera, mnóstwo recenzji, artykułów, wywiadów. Są encyklopedie, wirtualne Hogwarty, a to wszystko rośnie z dnia na dzień. To paradoks: książki o Harry'm Potterze zmusiły dzieci i młodzież do czytania, ale w dużej mierze dzięki komputerom... Bo wcale nie jest tak, że oderwały ich od komputerów. To jakaś przedziwna, bo zupełnie nowa symbioza. Notabene: J. Rowling zarzeka się w wywiadach, że w ogóle nie zna się na komputerze i nigdy go nie używa. A np. sekwencja ostatecznej rozgrywki młodych bohaterów pierwszego tomu z Voldemortem (w lochu pod trójgłowym psem) jako żywo przypomina typową komputerową grę przygodową.

wodnica: Tłumaczenia poezji dokonywane są z wielką dbałością o oddanie literackiego charakteru utworu. Czy proza dla młodych czytelników wymaga równej uwagi?

Andrzej Polkowski: Oczywiście tłumaczenie poezji a tłumaczenie literatury dziecięcej to zupełnie co innego. W poezji najczęściej niemożliwe jest tłumaczenie dokładne. Proza dla młodych czytelników, zwłaszcza współczesna proza dla współczesnych młodych czytelników, to wielkie wyzwanie dla tłumacza, bo musi znać hermetyczny świat pojęć i język młodzieży. W tym przypadku i angielskiej, i polskiej. Wydaje mi się, że dość dobrze znam ten język, bo często obracam się wśród nich (od dawna działam w Towarzystwie "Nasz Dom" zajmującym się dziećmi pozbawionymi opieki rodzinnej), ale wiem, że i ja nie jestem w stanie nadążyć za jego żywiołowym rozwojem. Tu pomaga stały kontakt poprzez Internet, rozmowy z dziećmi, konsultacje z nimi, słuchanie muzyki młodzieżowej itd. Ale to już są tajemnice warsztatu, a może i stylu życia...

wodnica: Czy nie kusi Pana czasem w trakcie pracy "poprawienie" literackiego pierwowzoru? Np. poprzez użycie jakiegoś innego, trafniejszego, Pańskim zdaniem, epitetu? Jak określa Pan sobie granice przekładu? Na ile tłumacz ma prawo ingerencji w literaturę?

Andrzej Polkowski: Przekład powinien maksymalnie oddawać to, co zamierzył autor oryginału. A ponieważ oba języki bardzo się różnią, "poprawianie" tekstu jest nieuniknione. Chodzi o to, żeby młody czytelnik polski czuł czy widział to samo, co czytelnik angielski. A polski posługuje się innym językiem, innymi zwrotami, czasem innymi przymiotnikami w podobnej sytuacji. (Notabene pani Rowling trochę nadużywa przymiotników, ale w angielskim to nie razi tak, jak w polskim, więc czasem trzeba wyeliminować kilka przymiotników, zastępując je jednym). Oczywiście trzeba też przez cały czas pamiętać, że fabuła toczy się w Anglii, więc zachowuje się specyfikę angielską, ale przynajmniej w dialogach konieczne są odstępstwa od literalnego przekładu. No i są gry słów, kalambury, których nie sposób przełożyć dosłownie. Za klęskę tłumacza uważam sytuację, w której nie jest w stanie oddać gry słów oryginału i musi salwować się przypisem. J. Rowling w wydanym u nas niedawno wywiadzie mówi, że od samego początku zna dokładnie treść wszystkich siedmiu tomów, zna też przeszłość swoich bohaterów, choć nie zawsze ją ujawnia. To trudna sytuacja dla tłumacza, który zna tylko to, co zostało wydane, bo czasami weryfikacja trafności przekładu dokonuje się w kolejnym tomie. Czasem tego właśnie się boję, wybierając jakiś termin czy imię własne: że w którymś z kolejnych tomów okaże się, że powinno być inaczej. I jeszcze jedno: w Polsce nieco inaczej traktuje się pracę tłumacza niż w Anglii czy Stanach. Tam tłumacz jest najczęściej bezimiennym rzemieślnikiem, a jego praca mielona jest w maszynce zespołu redakcyjnego wydawcy. U nas tłumacz ma status twórcy. Musi przede wszystkim wyśmienicie znać język polski. A status twórcy oznacza, że ma też pewne prawa, np. ingerencji w oryginał. Kryterium poprawności polega przede wszystkim na wierności zamysłowi autora. To coś takiego, jak litera i duch prawa.

wodnica: Cykl opowieści narnijskich Clive'a Staplesa Lewisa tłumaczył Pan ładnych parę lat temu. Czy bardzo się zmienił od tego czasu język angielskich powieści dla młodych czytelników? Na ile Pan, jako tłumacz, uwzględnia to w swojej pracy?

Andrzej Polkowski: Bohaterowie C. S. Lewisa to dzieci żyjące tuż po wojnie w Anglii, a więc grubo przed wielką rewolucją kulturową, która stworzyła odrębny, hermetyczny świat dzieci i młodzieży. Siłą rzeczy więc język tych dzieci jest zupełnie inny. Sam Lewis też należał do innej tradycji językowej, w końcu był wytrawnym językoznawcą (profesorem), filozofem, moralistą, a jego korzenie to Anglia przedwojenna, nawet klasycyzm. J. Rowling to już nasza nieposkromiona, chaotyczna współczesność, użycie żargonów, punkty odniesienia tzw. zwykłych ludzi. Widać wyraźnie, że naczytała się różnych dzieł z historii magii, ale to wiedza dość płytka, wykorzystywana raczej do wzbogacenia realiów, co dobrze widać choćby w jej koncepcji kamienia filozoficznego. Lewis był wielkim nauczycielem, kimś w rodzaju mistrza, pani Rowling raczej się znakomicie bawi, pisząc swoje książki i zabawiając młodych czytelników.

wodnica: Na wakacje zapowiadana jest premiera polskiej wersji czwartego tomu. Czy zdąży Pan z tłumaczeniem? Jak daleko jest ono zaawansowane?

Andrzej Polkowski: Czwarty tom na pewno nie ukaże się przed wakacjami. To po prostu niemożliwe. Tom liczy około 700 stron, więc objętościowo to dwa poprzednie tomy. Zakładam, że oddam przekład na początku czerwca, więc książka może wyjść jesienią. Nie mogę już więcej pozwolić sobie na takie tempo, jak przy dwu pierwszych tomach, bo brak końcowych faz pracy nad przekładem odbija się fatalnie na jego jakości. Media Rodzina przygotowała już drugie, poprawione wydanie pierwszego i drugiego tomu. Wolałbym uniknąć takiej konieczności przy dalszych tomach. Choć, znając aktywność potteriańskich egzegetów, nie wiem, czy to w ogóle możliwe...

wodnica: Jak ocenia Pan czwarty tom w zestawieniu z wcześniejszymi trzema?

Andrzej Polkowski: Jak powiedziałem, nie czytam książki przed dokonaniem pierwszej wersji przekładu, więc trudno mi porównywać czwarty tom z poprzednimi. Z tego, co przełożyłem do tej pory, wynika, że akcja jest jeszcze bardziej wartka, więcej jest trudnych prób, przed którymi stają bohaterowie. I zaczyna się nietypowo: nie od Privet Drive, ale od tajemniczego morderstwa w starym domu, w jakiejś zapadłej dziurze w Anglii.

wodnica: Każdy kolejny tom cyklu o Harry'm Potterze jest obszerniejszy od poprzedniego. Tom czwarty liczy sobie około 700 stron. Zabawmy się w typowanie - ile stron, Pana zdaniem, będzie liczyła ostatnia, siódma część serii?

Andrzej Polkowski: Mam nadzieję, że objętość kolejnych tomów nie będzie rosła, choć rozumiem, że im bliżej końca, tym pani Rowling chce wykorzystać jak najwięcej z tego, co już dawno wymyśliła. A w ogóle nie bardzo sobie wyobrażam, by skończyło się na siódmym tomie. Przecież J. Rowling po prostu żyje swoimi powieściami! Może powstanie jakiś nowy cykl?


wodnica
Minimal Bros