czwartek, 7 maja 2009

Świt „Zmierzchu” zmierzchem „Harry'ego Pottera”


Różnica między tym, co kupimy w zwykłym sklepie, a rzeczami z supermarketu kultury polega na tym, że rzeczy ze zwykłego sklepu możemy wyrzucić i kupić na ich miejsce nowe, lepsze, a tego, co nabędziemy w supermarkecie kultur nie możemy się pozbyć, ani też nie możemy tego zastąpić.

Byłam niedawno w Empiku odebrać zamówioną płytę i rzecz jasna rzuciłam okiem na najlepiej sprzedające się książki:
1. „Zmierzch” Stephenie Meyer;
2. „Księżyc w nowiu” Stephenie Meyer;
3. „Zaćmienie” Stephenie Meyer.
Niedawna premiera filmu Zmierzch spowodowała zainteresowanie książkowymi oryginałami i tym samym Polska dołączyła do grona państw ogarniętych Twilightmanią i to właśnie jest dla nas w tej chwili ważne.

Twilightmania zastąpiła poprzednią zbiorową obsesję – Potteromanię. Jeszcze parę lat temu przedmiotem zbiorowej fascynacji i wręcz kultu był Harry Potter, seria książek autorstwa brytyjskiej pisarki J. K. Rowling. Dziś wszyscy kochają Zmierzch, kolejną serię książek, tym razem amerykańskiej proweniencji. Niedługo po premierze pierwszej książki Stephanie Meyer została okrzyknięta nową J. K. Rowling i faktycznie przepowiednia ta spełniła się.

Od czasu premiery pierwszej książki „Zmierzch” zyskał mnóstwo fanatycznych zwolenników i zaciekłych przeciwników, będących konsekwencją istnienia tych pierwszych. Podobnie rzecz się miała parę lat temu w przypadku Harry'ego Pottera. W momencie, gdy cały świat ogarnęła Potteromania, nagle pojawili się tacy, którzy z uporem godnym lepszej sprawy zaczęli autorce i jej dziełu zarzucać przeróżne dziwne rzeczy, mające się nijak do rzeczywistości. Nigdy nie zapomnę jakiejś niezbyt mądrej pani, która przyszła do mojej szkoły podstawowej, aby wyjaśnić nam, biednym wiedzionym na manowce dzieciom, że Harry Potter jest to książka satanistyczna. Co miało dowodzić tej interesującej, ale mało prawdziwej tezy? Otóż w czwartej części książki, w każdym wydaniu na stronie 666 miał być opis czarnej mszy. Szkoda, że oryginalne wydanie brytyjskie ma tylko 636 stron.

W przypadku „Zmierzchu”, zarzuty są inne, trochę bardziej racjonalne, ale niekoniecznie bardziej prawdziwe czy uzasadnione. Zdaniem wielu, jest to książka słaba literacko, zaś fabuła jest płytka i mało ciekawa. Rodzi się pytanie, skąd więc ta popularność? Ponadto cała akcja jest nieprawdopodobna, bo kto to słyszał, aby bohaterowie zakochiwali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. No właśnie, kto to słyszał, żeby coś takiego umieścić w książce?! Toż to jest zupełnie sprzeczne z regułami pisania dobrej literatury. Niedobrze się stało, że Szekspir nie miał tej świadomości pisząc „Romea i Julię”.

Zarzuty w stosunku do obu książek były raczej bzdurne i zupełnie bez znaczenia dla rzeszy fanów czy raczej ogarniętych obsesją zwolenników, chociaż niewątpliwie mocno związane z faktem ich istnienia. Czy fala krytyki była wywołana zawiścią, czy też wynikała ze zdecydowanego sprzeciwu przeciw bałwochwalczemu uwielbieniu dla książki jest kwestią do dyskusji, ale dla nas w tej chwili jest to zupełnie obojętne.

Zbiorowe obsesje, czyli konieczność wyboru?

Niewątpliwe jest natomiast to, iż żyjemy w świecie zbiorowych obsesji, jedna mania zastępuje inną. Można odnieść wrażenie, że nie jesteśmy w stanie istnieć bez tych fascynacji, że są one immanentną częścią naszego życia, że to właśnie one definiują to kim jesteśmy. Wydanie Zmierzchu było na pewno początkiem końca Harry'ego Pottera, ale wciąż jeszcze obie książki są niezwykle popularne, i to właśnie na linii Harry Potter kontra Zmierzch jest najwięcej sporów. Wystarczy choćby przypomnieć wielką kampanię na youtube latem 2008 roku, w której fani obu serii nawoływali do bojkotu adaptacji filmowej konkurencyjnej serii. To, czy wybierze się jedną serię, czy drugą wydaje się być niezwykle istotne dla określenia własnej tożsamości, w ten sposób wybiera się grupę, do której się należy.

Oczywiście rzecz nie dotyczy tylko literatury, to samo zjawisko ma miejsce w muzyce, czy filmie. Niezwykle ważne jest to, czy wybierze się The Jonas Brothers, czy Tokio Hotel. W zasadzie na każdym polu trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie „co wybieram?” i nie jest to decyzja bez znaczenia. Wybierając jedno lub drugie, czy to film, czy książkę, czy zespół, wybieramy swoją tożsamość. W znacznym stopniu suma naszych wyborów, określa to kim jesteśmy, do której grupy należymy. Nie tylko ułatwia nam samoidentyfikację, ale przede wszystkim pozwala innym na przypisanie nas do odpowiedniej grupy, na wsadzenie nas do stosownej szufladki. Dawniej bardzo istotne było pochodzenie, narodowość czy kolor skóry. Stereotypy były osnute wokół niezależnych od ludzi czynników. Dziś, w świecie supermarketu kultury, każdy sam wybiera cechy, które będą służyły jego klasyfikacji, każdy sam wybiera swój zestaw obsesji.

Niepopularna alternatywa?

Ale czy do końca tak jest? Czy trzeba wybierać spośród najnowszych trendów i zmieniać popularne manie co sezon? Nie. Do wyboru są jeszcze dwie inne drogi. Pierwsza, bardziej oczywista, ale mniej ciekawa, to klasycznie pójść pod prąd, odwrócić się od wszystkiego co popularne, z tego tylko powodu, że jest to popularne. Ta droga, tym którzy ją wybierają wydaje się być buntowniczą alternatywą, ale w gruncie rzeczy jest tylko bliźniaczą siostrą drogi popularnych obsesji. Wybór niepopularnego jako alternatywy wobec popularnego (czyli gorszego) nie jest niczym nowym i jest charakterystyczny dla europejskich salonów i spadkobierców szkoły frankfurckiej. Nie dostrzegli oni tylko, że tak wybierając, w rzeczywistości wpisują się w system, a ich bunt nie jest prawdziwym buntem, lecz tylko wyborem jednej z oferowanych w supermarkecie tożsamości. Jedni wybierają tożsamość popularną, inni alternatywną, ale obie znajdują się na tej samej półce. Tak jak zmieniają się popularne obsesje, tak samo zmieniają się ich alternatywne-niepopularne siostry. Dziś alternatywny jest jeden pisarz, jutro inny. Osoby wybierające „drogę pod prąd” tak samo, jak ci, którymi pogardzają, wpisują się w powszechną praktykę wyboru modnej obsesji, tyle, że robią to niejako na drugim biegunie zjawiska, co w żaden sposób nie zmienia faktu, że jest to wciąż to samo zjawisko i ta sama półka w supermarkecie kultury.

Ale jest możliwa inna droga. Droga lojalności wobec raz wybranej manii, stworzenie tożsamości prawdziwie alternatywnej, gdyż opartej na świadomym wyborze i lojalności wobec niego, wyborze, a nie wpisaniu się w obowiązujące trendy. Zamiast sięgać po jeden z produktów leżących na tej samej półce, choć opatrzonych inna metką możemy wybrać coś zupełnie innego: fandom.

Fandom – tożsamość z wyższej półki?

Fandom bywa definiowany jako subkultura, i być może nią jest, ale ja bym powiedziała, że fandom jest przede wszystkim elitarną wspólnotą wyobrażaną, opartą na podzielanym zainteresowaniu.

Osoby przyłączające się do zbiorowej obsesji (czy to po stronie zwolenników, czy to przeciwników) idą w gruncie rzeczy z nurtem, wpisują się w jeden z powszechnych ruchów i aczkolwiek ten wybór określa ich tożsamość, to jednak nie jest to decyzja, której oni sami przypisują znaczenie, zaś tożsamość powstała w ten sposób nie jest trwała. Przynależność do fandomu jest najczęściej decyzją świadomą, będącą konsekwencją trwającego i trwałego zainteresowania oraz chęci zaangażowania się. Ważne jest to, że fandom jest aktywny i twórczy, czego nie da się powiedzieć o osobach ogarniętych zbiorową obsesją.

Osoby, które przyłączyły się do popularnej manii, mogą chodzić na koncerty czy premiery, stać godzinami pod kinem czy księgarnią, żeby dostać autograf, ale pozostają przy tym bierne. Fani też mogą stać pod tą samą księgarnią, ale na tym ich zaangażowanie nie kończy się. Fani tworzą szeroko rozumiany fan art. HP fandom, będący bardzo silnym fandomem, nie tylko doczekał się setek tysięcy tekstów typu fan fiction (prawie 400 tysięcy na samej tylko stronie FanFiction.net), wielu rysunków, czy grafik, podcastów, ale także własnego gatunku muzyki: Wizard Rock.

Osoba należąca do fandomu może z pozoru przypominać kogoś, kto po prostu wybrał popularną manię, ale przywiązanie do obsesji (lub kontr-obsesji) przemija wraz z jej popularnością, zaś przywiązanie do fandomu jest niezależne od panującej mody. Jednak dla postronnego i przeciętnie uważnego obserwatora obie osoby prawie wcale się nie różnią. Jest to zawsze krzywdzące dla tych, którzy zamiast iść z prądem wybrali własną drogę. W kulminacyjnej fazie panowania obsesji są wpychani do tej samej szufladki, co osoby należące do głównego nurty, zaś gdy starą manię zastępuje nowa okazuje się, że są postrzegani jak epigoni umierającej epoki, jak ludzie, którzy nie potrafią się dostosować do zmieniających się warunków. Kiedy w sklepie powinni już pytać o gadżety związane z czymś nowym, oni wciąż uparcie szukają tych związanych z czymś już nieaktualnym.

Dla każdego wybierającego jeden z popularnych produktów, łatwo dostępnych w supermarkecie kultury – i nie jest ważne, czy jest to produkt opatrzony metką „obsesja”, czy kontr-obsesja” – ludzie wybierający coś świadomie i na stałe, pozostający wierni swemu wyborowi są wrogiem numer jeden. Dla pierwszych są po prostu niedostosowani do współczesnego świata, żyją mirażami dawno minionej przeszłości, zaś tym drugim boleśnie uświadamiają, że ten ich „alternatywny” wybór wcale nie jest aż tak alternatywny, jak mogłoby się z pozoru zdawać.

Fani kontra fanatycy

Zdecydowanie w pierwszej rundzie fani przegrywają przez knockout z podążającymi za popularnym, a przez to łatwym, wyborem. Mimo swego twórczego potencjału fani są grupą słabą, bo nieliczną, więc nie mają żadnych szans w pojedynku z setkami milionów gotowych na wszystko ogarniętych obsesją fanatyków. Ale to właśnie członkowie fandomów budują ekskluzywną tożsamość, która w dalszej perspektywie okazuje się być przez wszystkich pożądana. Po latach od przeminięcia obsesji, okazuje się, że fani są prawdziwie elitarną grupą, że mają bagaż kulturowy, którego nie mają ci którzy wcześniej poszli na skróty. Nie dość, że fandom rozwija kreatywność, to jeszcze daje poczucie więzi wspólnotowej, którego fanatycy nie odczuwają i nigdy nie odczują. Produkty z najniższej półki w supermarkecie kultury są łatwo dostępne dla każdego, ale nie są też wiele warte. Niestety, różnica między tym, co kupimy w zwykłym sklepie, a rzeczami z supermarketu kultury polega na tym, że rzeczy ze zwykłego sklepu możemy wyrzucić i kupić na ich miejsce nowe, lepsze, a tego, co nabędziemy w supermarkecie kultur nie możemy się pozbyć, ani też nie możemy tego zastąpić. Dlatego właśnie trzeba wybierać mądrze.

Anna Grabińska, Goniec Wolności

4 komentarze:

ffyska pisze...

Cóż. Zmierzch to jest książka naprawdę dobra. Ale porównywanie jej do Harry'ego Pottera według mnie jest błędem. Nie dlatego, że jest za słaba. Dlatego, że romans dla nastolatek niewiele ma wspólnego z fantastyką dziecięcą. To jak wziąć Romea i Julię oraz Gwiezdne wojny. Po prostu jedno do drugiego nic nie ma. Potteromania nie umrze. Ona po prostu się umocni. Ci prawdziwi fani zostaną, reszta pójdzie za następną książką. Twilightmania też przejdzie kryzys za jakiś czas. Miesiąc, rok, pięć lat, ale znów zostaną tylko ci prawdziwi fani. Cóż ja osobiście mogę nazwać się Potteromaniaczką, której Zmierzch wydał się naprawdę dobrą, godną reklamy książką.

Anonimowy pisze...

niewiem jak ludziom może się ten "Zmierzch" podobać .Według mnie "Harry Potter" jest ok.tysiąca razy lepszy od wszystkich książek razem wziętych które przedtem przeczytałam.
Dla mnie żadny "Zmierzch" nie będzie fajny ."Harry",dał mi temat do myślenia .Przeczytałam go dwa razy żeby zrozumieć sęs .Magia.Niesądziłam , że ona mnie zainteresuje.Ona dała mi to COŚ, nie jakiś tam "Zmierzch"!
No i to bybyło na tyle.


Wielce oddana fanka "Harry'ego Potter'a"

Aniela Graboń

Mang pisze...

Do Sz.p Anieli Garboń

nie sęs a sens przez -en-

Po drugie- Fakt Cała saga Zmierzchu jest trochę na wyrost okrzyknięta następcą Harrego Pottera. Pomijając, że wampiry to jednak świat magiczny, i bardzo hermetyczny nie sądzę, że gdyby wampiry istniały popełniono takowy mezalians (no chyba, że tak jak w Lestacie młódka dała by się podziobać żeby spędzić wieczność z ukochanym)

Też, jednak nie można Lestata przyrównywać(choć może powinno) do ów sagi. W końcu ów wspomniany Lestat jest na zdecydowanie wyższej półce.

Pamiętam piękny komentarz do wampirowego żółtodzioba " nie pozwól odkryć swojej tożsamości, bo inaczej będziesz musiał człowieka zabić, nawet jeżeli nie jesteś głodny" *tach* i nauczyciel skręcił kark bardzo ponętnej cygance.

Osobiście stwierdzam, że to tak jakby pani autorka pomieszała ze sobą mętnej jakości harlequina z niskim polotem thrillerem i wwaliła do tego wampirzych młokosów wesoło kicających po terytorium ludzi.

To zaprzeczenie wszystkiego co wampirze.
Tyle

Z poważaniem
Mang vel Niezrzeszona

Anonimowy pisze...

Boże wszyscy są podjarani zmierzchem a to badziewie! harry najlepszy i dla mnie żadem zmierzch tego nie zmieni...

Prześlij komentarz