czwartek, 31 lipca 2003

Hexenturm, czyli Wieża Czarownic


W samym centrum starego Heidelbergu (miasto nad rzeką Neckar w południowo-zachodnich Niemczech) wznosi się zagadkowa czworokątna budowla, zwana Wieżą Czarownic. Znajduje się w południowo-zachodniej części podwórza, wchodzącego w skład tak zwanego Nowego Uniwersytetu i widać ją z okien Kolegium Jezuickiego (dziś Seminarium Filozoficzne). Przewodnik mówi, że stanowi ona pozostałość średniowiecznych fortyfikacji miejskich, została wzniesiona w roku 1380 i służyła między innymi jako więzienie dla kobiet.

Wieża Czarownic została zbudowana w tym samym roku, w którym Werner, arcybiskup Kolonii, rozpoczął swoją ponad trzydziestoletnią służbę duszpasterską. Mówiono, że gościł i wspomagał alchemików, poszukujących kamienia filozoficznego. Arcybiskup, choć nie miał nic przeciwko magii białej, z którą wiązał osobiste nadzieje, nie lubił podobno magii czarownic, którą dla odróżnienia nazywał czarną. "Młot na czarownice" (łac. Malleus maleficarum) autorstwa Jakuba Sprengera i Henryka Instytora (Institorisa), zdaniem niektórych, "najbardziej przerażająca książka w dziejach piśmiennictwa europejskiego", nie została jeszcze wówczas napisana (pierwodruk w Kolonii ukazał się w roku 1489, w ramach publikacji uniwersytetu w tym mieście). Choć Malleus maleficarum opisywał tylko starą ludową tradycję, zwyczaj osadzania w Hexenturm każdej kobiety, która niepomyślnie przeszła próbę wody, rozpowszechnił się dopiero pod panowaniem arcybiskupa Wernera.

Obrzęd pławienia, tzw. próba zimnej wody polegała na wrzucaniu sądzonego do wody - gdy ktoś tonął, był niewinny, gdy unosił się na powierzchni wody, miał związek z "mocami piekielnymi". Sędziowie opierali się na przeświadczeniu, że Bóg przyczyni się do wykazania winy lub niewinności pozwanego. Pławienie było tylko jednym sposobem wykonania sądu Bożego, zwanego ordalią. Inne znane już w starożytności, rozpowszechnione we wczesnośredniowiecznych procesach ordalie to m.in.: próba gorącej wody (poparzenie ręki było dowodem winy), próba gorącego żelaza, pojedynek na miecze, topory lub kije (znany m.in. z opisu w Krzyżakach H. Sienkiewicza), przechodzenie przez ogień, wyciąganie losów, zjadanie w określonym czasie nadmiernej ilości pożywienia. Ten, kto zwycięsko przeszedł próbę, był uznawany za niewinnego i usprawiedliwionego.

Pławienie nie od początku wiązało się z czarownicami. Próba wody, podobnie jak próba ognia, była sposobem ustalania spornych faktów. Najwcześniejsze przysięgi i próby dotyczyły sił elementarnych, dopiero później przysięgano na "groby" i "głowy" bliskich, krzyż czy Ewangelię. Jednym z pierwszych dokumentów o owych próbach jest tak zwany "Zakaz", pochodzący z roku 829. Potępia się w nim nie istotę, ale pogańską motywację obrzędu, podobno występującego nad górnym Renem już w czwartym wieku naszej ery. Celem tamtego pławienia było potwierdzenie prawowitego ojcostwa niemowląt. Do rzeki nie wrzucano jeszcze ludzi, lecz tabliczki z imionami dzieci. Jeśli tonęły, był to znak nieprawego pochodzenia dzieci, a tym samym udowodnionej zdrady małżeńskiej. Podobno ten sposób dochodzenia niewierności kobiet utrzymał się we Francji aż do XVIII wieku. Istnieją też podobne świadectwa dociekania dziewictwa świeżo poślubionych mężatek z terenu Alzacji.

Pławienie czarownic opierało się na identycznym mechanizmie, z jedną tylko małą różnicą. O niewinności decydowało teraz, wbrew dotychczasowym wierzeniom, tonięcie ofiar. Uważano, że woda nie przyjmuje ciał splugawionych przez szatana. Ciała te odznaczać się miały nadzwyczaj nikłą wagą, co uzdalniało je rzekomo do "napowietrznych podróży". Savonarola, florencki kaznodzieja, który dziwnym zbiegiem okoliczności w dziesięć lat po ukazaniu się "Młota na czarownice" sam spłonął na stosie, pisał, że ciało czarownicy "kurczy się i wydłuża, skręca i wypręża tak, że tylko duży palec u nogi i czubek głowy dotyka ziemi, a plecy wyginają się jak silnie napięty łuk. Włosy zdają się ożywać, rozlatują się na wszystkie strony, ciało traci ciężar, nie tonie w wodzie, a lżejsze od powietrza wznosi się w górę". Niesamowity jest ten opis łuku w wykonaniu czarownicy Gorgony, zaraźliwość jej histerii, a przede wszystkim wspólny los, jaki połączył tych dwoje - sędziego i oskarżoną.

W dokumentach z epoki znajduje się poruszający materiał z heidelberskiego procesu pewnej kobiety z wioski Wieblingen. Niewiasta ta zajmowała się tkaniem i sprzedażą sukna. U wszystkich ludów, we wszystkich mitologiach tkanie było wynalazkiem i prawem kobiet. U Egipcjan wynalazła je Izyda, u Lidów - Arachne, u Greków - Minerwa, u Inków - Menacella, żona Mankokapaka, we wsiach nadreńskich - wróżka Ave. Dla Marii z Wieblingen zrobiono jednak wyjątek. Dopóki tkała i sprzedawała sukno, wszystko było w porządku. Ale pewnego dnia widziano ją, jak "złośliwie ucinała przędzę, szepcząc przy tym jakieś formuły i spluwając". Owe formuły mogły być równie dobrze poniższym czterowierszem:

"Z olbrzyma grobowych mar
zerwałam z pokrzywy liść,
uprzędłam z niej długą nić,
weźcie proszę ten dar"

Jednak zaraz potem sześcioosobowa rodzina w sąsiedztwie nagle zachorowała i umarła. Marię pławiono. Nie utonęła. Uratowały ją grube wełniane suknie, powoli nasiąkające wodą, a może miękkie serce tego, który trzymał drugi koniec sznura. Trafiła do Wieży Czarownic, gdzie wydobyto z niej wszystkie niezbędne zeznania. Z dokumentów procesowych nie wynika, gdzie w Heidelbergu ułożono stos, na którym Maria zakończyła życie. "Historycy gardzą takimi szczegółami. (...) To opowieści prostych kobiet - dodają. Ale czy znasz coś wspanialszego i straszliwszego niż opowieści prostych kobiet? Dla mnie Homer jest tak wzniosły, że zaliczam Iliadę do opowieści prostych kobiet!" - pisze Wiktor Hugo, niestrudzony miłośnik Renu.

Napisano na podstawie artykułu Joanny Tokarskiej-Bakir, antropologa kultury oraz innych źródeł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz